„W maju 2017 r., w porównaniu do poprzedniego miesiąca, odnotowano wyraźną poprawę zarówno obecnych, jak i przyszłych nastrojów konsumenckich”.  Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej oraz wskaźnik wyprzedzający były wyraźnie wyższe niż w poprzednich miesiącach nr.  – podał GUS.

Wskaźniki ufności konsumenckiej – bieżący i wyprzedzający, są po raz pierwszy w historii badań koniunktury konsumenckiej dodatnie. Oznacza to, że nastroje wśród konsumentów są tak dobre, jak nie były nigdy, nawet w szczycie koniunktury gospodarczej w 2007 r., gdy PKB wzrósł o 6,8 proc., a spożycie indywidualne o 4,9 proc. Ani w 2008, gdy wzrost PKB był co prawda niższy, ale konsumpcja indywidualna wzrosła o 5,7 proc.

Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej wskazuje, że gospodarstwa domowe pozytywnie oceniają swoją dotychczasową sytuację finansową, a jeszcze lepiej sytuację finansową w najbliższych 12 miesiącach. I widać to wyraźnie w ich ocenie dokonywanych obecnie ważnych zakupów – o 13 proc. więcej jest gospodarstw domowych zwiększających te zakupy niż gospodarstw, które zachowują się bardziej wstrzemięźliwie.

Gospodarstwa domowe przestały się bać bezrobocia, większość uważa, że takiego problemu nie będzie w najbliższych 12 miesiącach. I trudno się dziwić, gdy bezrobocie wynosi 5,3 proc. (marzec 2017 r., BAEL). Bezrobocie rejestrowane już tylko w 11 podregionach wynosi więcej niż 20 proc., ale BAEL wykazałby zapewne, że i w regionie szydłowieckim ludzie nie mają problemu ze znalezieniem pracy, mimo że stopa bezrobocia rejestrowanego wynosi tam ponad 28 proc. (marzec 2017 r.). Wynagrodzenia rosną, nie ma zagrożenia dla dochodów z programu Rodzina 500+, a za chwilę ponad 300 tys. osób będzie mogło przejść na emeryturę w wyniku obniżenia wieku emertytalnego, ale też dalej pracować, czyli dochody takich gospodarstw domowych wzrosną.

Stale poprawiająca się sytuacja na rynku pracy, dodatkowy dochód nie z pracy (500+) w części gospodarstw domowych dają efekt silnego wzrostu konsumpcji. Tylko, że na konsumpcji nie zbudujemy trwałych podstaw wzrostu dobrobytu. Do tego niezbędne są inwestycje. A te ciągle nie rosną – w 1 kw. 2017 r. przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 9 pracowników zainwestowały o 0,4 proc. mniej niż rok wcześniej, a w całym 2016 r. – o ponad 13 proc. mniej niż w 2015 r.

Przejadamy potencjał do rozwoju w dłuższym niż kilka miesięcy okresie. Gdy w 2007 r. PKB wzrósł o 6,8 proc., a spożycie indywidualne o 4,9 proc., towarzyszył temu wzrost inwestycji o 17,6 proc. Między innymi dzięki zrealizowanym wtedy inwestycjom udało się polskiej gospodarce przejść suchą nogą przez kryzys finansowy.

Dzisiaj mamy wzrost na poziomie 4 proc. (1. kwartał 2017 r.), ale został on zbudowany głównie na konsumpcji. Daleko tak nie dojdziemy. Gospodarstwa domowe muszą zacząć myśleć nie tylko o dokonywaniu ważnych zakupów, ale także o przyszłości i zwiększyć zainteresowanie długoterminowymi inwestycjami, o co na razie trudno. Rząd i politycy powinni zapewnić stabilność działalności gospodarczej, a nie co chwila wprowadzać nowe pomysły legislacyjne (np. właśnie upubliczniony projekt nakładający na przedsiębiorstwa obowiązek codziennego raportowania administracji skarbowej wyciągów z kont bankowych, który może i wesprze walkę z wyłudzeniami VAT, ale jednocześnie tworzy kolejne bardzo poważne ryzyka dla przedsiębiorców związane z możliwością ujawnienia poufnych danych biznesowych). Bez stabilności w obszarze legislacyjnym, ale także politycznym trudno będzie uzyskać niezbędny naszej gospodarce wzrost inwestycji.

Przyspieszenie wykorzystywania funduszy unijnych zapewne w końcu roku doprowadzi do wzrostu inwestycji. Ale musimy pamiętać, że te pieniądze się skończą i inwestowanie będzie musiało mieć wsparcie w stabilnym otoczeniu biznesowym. Jeśli tego nie będzie, nie będzie długookresowego myślenia przedsiębiorców o rozwoju, a w konsekwencji i gospodarstwa domowe stracą zapał do dokonywania ważnych zakupów.

 

Komentarz dr Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek, głównej ekonomistki Konfederacji Lewiatan