Polska wieś mogłaby być głównym dostawcą zdrowej żywności dla całej Unii Europejskiej – mówi Łukasz Gębka, prezes zarządu Farmy Świętokrzyskiej sp. z o.o.

Przygoda z rolnictwem rozpoczęła się 17 lat temu, gdy odziedziczył pan gospodarstwo po dziadku. Zawsze pan myślał o byciu rolnikiem czy raczej była to spontaniczna decyzja związana z potrzebą chwili?

Kiedy byłem jeszcze w liceum, przejąłem ziemię po dziadku. Mogłem się usamodzielnić, robić coś innego niż rodzice. Postanowiłem skorzystać z szansy. Prowadziłem gospodarstwo i studiowałem zaocznie na SGGW. To był początek trudnej, ale satysfakcjonującej drogi. Dziś Farma Świętokrzyska jest liderem rynku żywności ekologicznej. Uprawiamy ponad 30 rodzajów ekowarzyw i owoców, współpracujemy z dużymi sieciami handlowymi i odbiorcami detalicznymi, mamy swój sklep internetowy. Pamiętam, jak było na początku, i dlatego teraz aktywnie wspieram małe rodzime gospodarstwa rolne, które decydują się na ekoprodukcję.

Uprawa ekologiczna jest bardziej wymagająca od konwencjonalnej. Czemu zdecydował się pan na takie podejście do gospodarowania?

Nie chciałem iść utartym szlakiem. Kiedy zaczynałem, wszyscy wokół zwiększali produkcję konwencjonalną. A ja chciałem mieć produkt biologicznie czysty, bez chemii. To moja spuścizna po dziadku. Nie nazywał się ekologiem, ale intuicyjnie szedł tą drogą – nie stosował pestycydów ani nawozów sztucznych, męczył się z chwastami,bo nie odchwaszczał chemicznie. Sąsiedzi traktowali go przez to trochę jak dziwaka. Jego gospodarstwo nie było duże, 8 ha. Teraz Farma Świętokrzyska to 140 ha i 160 pracowników, zupełnie inna skala, ale lubię myśleć, że idę drogą dziadka. Faktycznie, trzeba było mieć wtedy odwagę, żeby w to wejść.

Nie tylko hoduje pan warzywa, ale także je przetwarza. Skąd pomysły na receptury?

Mamy ponad 60 zdrowych wegańskich, bezglutenowych przetworów z kilkudziesięciu ekowarzyw i owoców. Receptury tworzymy zespołowo, w gronie wegan i wegetarian. Nieszablonowe myślenie przynosi efekty, np. nasz bigos wegański nagrodzono medalem targów World Food Warsaw. Klienci chwalą nasze pomysły na dania gotowe, marynaty, konfitury, smarowidła, musy i sosy. Mamy w ofercie w 100 proc. ekologiczne i w 100 proc. wegańskie przetwory, które raczej nie kojarzą się z dietą jarską: biosmalec wegański (na bazie tłuszczu kokosowego), biobigos i bioflaczki wegańskie.

Czy któryś z pomysłów na przetwory się nie przyjął? Który jest największym hitem zakupowym?

Myśl, by mieć własną, ekologiczną przetwórnię, przyszła mi do głowy, gdy jedna z firm nie odebrała zakontraktowanych produktów. Duża strata z tym związana stała się impulsem do tego, by nie produkować anonimowo, tylko budować własną markę. Jeden z pierwszych naszych przetworów nie zrobił kariery, jaką mu wróżyliśmy. Mus z dyni piżmowej i hokkaido z jabłkiem nam smakował, więc byliśmy zaskoczeni, że nie okazał się hitem. Są nim za to kiszonki, w tym ogórki, których bodaj jedyni na rynku nie pasteryzujemy. Tak zachowujemy pełnię wartości odżywczych, witaminy, bakterie i tradycyjny smak dzieciństwa. Hitem są też nasze ekologiczne produkty dla małych dzieci. Spełniają najbardziej restrykcyjne normy.

Jak wygląda rynek upraw ekologicznych w Polsce?

Mamy około 20 tys. ekogospodarstw na ledwie kilku procentach terenów uprawnych. To niewykorzystana szansa, bo polska wieś mogłaby być głównym dostawcą zdrowej żywności dla całej Unii Europejskiej. Ten rynek rośnie, ale za wolno. Tak nie dogonimy Europy Zachodniej, gdzie żywność bez pestycydów jest popularna od wielu lat. Statystyczny Kowalski wydaje na nią mniej niż 10 euro rocznie. Statystyczny Niemiec – 100 euro, a Duńczyk – aż 200 euro. Ostatnio u nas spadła produkcja owoców ekologicznych, bo w kryzysie jest rynek mrożonek, m.in. z powodu konkurencji z Serbii, Czarnogóry, Ukrainy i Rosji. A gdy ekorolnik ma problem ze zbytem, wraca do produkcji konwencjonalnej.

Przeczytaj także:

Ekożywność jest zwykle droższa od tej uprawianej metodami masowymi – jakimi argumentami przekonywałby pan Polaków, by mimo ceny wybierali właśnie ją?

To prawda, że „jestem tym, co jem”. Pięć lat byłem weganinem i wtedy najlepiej się czułem, miałem wzorcowe wyniki. Naukowcy wykazali, że już po trzech miesiącach dieta wegańska może pozytywnie wpłynąć na ponad 500 genów. Ale nie trzeba od razu zostawać weganinem. Ze względu na rozrost firmy i intensywny, biznesowy tryb życia sam siebie określam teraz jako fleksitarianina. Warzywa i owoce to podstawa piramidy żywieniowej, a w wersji eko nie zawierają pestycydów, na które wrażliwa jest wątroba. Nie zrobimy lepszego prezentu sobie i naszym bliskim niż zbilansowana dieta z certyfikowanych produktów najwyższej jakości. Ludzie myślą, że żywność bez chemii kupią na bazarku, ale to tak naprawdę loteria. Dopiero kiedy sięgamy po produkt ekologiczny z unijnym zielonym listkiem, możemy być pewni, że kupujemy to, za co płacimy.

Co powinno się zmienić, by na polskich stołach było więcej żywności dobrej jakości?

Kluczem jest edukacja, świadomość konsumentów co do jakości i walorów zdrowotnych żywności, umiejętność rozpoznania jej na sklepowych półkach. Wiele w tym zakresie robią sieci handlowe obecne na polskim rynku. My jako producenci także staramy się edukować, m.in. w tym celu powołaliśmy Polską Izbę Żywności Ekologicznej czy zainicjowaliśmy Targi BIOEXPO. Ważne w procesie podnoszenia świadomości jest także wsparcie na poziomie rządowym. Popieram postulaty naszej branży do resortu rolnictwa: zerowy VAT na produkty ekologiczne oraz ich obligatoryjny i rosnący udział w zbiorowym żywieniu. Skoordynowane działania producentów ekologicznych, sieci handlowych i rządu sprawią, że będziemy jeść lepiej, zdrowiej, a także – zaręczam – smaczniej

Źródło: Anna Kwiatkowska, Wprost