W przeciwieństwie do naszych zachodnich sąsiadów nie lubimy robić sprawunków na zapas, chociaż niedziele bez handlu powoli nas do tego zmuszają. Zamiast tego wolimy wybrać się do sklepu nawet 360 razy w roku! Śledzimy obowiązujące trendy na rynku spożywczym, ale nie tak łatwo im ulegamy.
Wszystko wskazuje na to, że era dużych rodzinnych zakupów robionych raz w tygodniu powoli odchodzi do lamusa. Chociaż po większe i cięższe zapasy jak np. napoje wybieramy się raz na jakiś czas do większego marketu, generalnie przestaliśmy lubić kupowanie na zapas, co nadal jest normą w wielu zachodnich krajach. Powodem jest znaczny wzrost w ostatnich latach liczby dyskontów oraz sieciowych sklepów spożywczych, które wyrastają niemal na każdym rogu ulicy. W każdej chwili bez problemu możemy wyskoczyć do nich po chleb, mleko czy inne brakujące nam produkty, dlatego wolimy się w nie zaopatrywać na bieżąco. W ten sposób średnia liczba paragonów wzrosła nawet do 360 w roku! To oznacza, że do okolicznych spożywczaków zaglądamy niemal codziennie!
Przekąski nagrodą za trudy
Wraz z częstszymi wyjściami do sklepów wzrasta także tzw. sprzedaż impulsowa. Chętnie sięgamy po produkty, których nie mieliśmy w planach, ale przykuły nasz wzrok, kiedy staliśmy przy kasie. I pod wpływem chwili wkładamy je do koszyka. – Kupujemy w ten sposób, m.in. słodycze. Po długiej wędrówce między regałami, zaopatrzeniu się w to, co nam potrzebne, mamy ochotę na małą przyjemność. To gwarantują nam np. lizaki, żelki, cukierki, które szybko poprawiają humor – mówi Stephane Tikhomiroff, dyrektor generalny Perfetti Van Melle Polska. – W ten sposób nagradzamy siebie albo nasze dzieci za wykonany obowiązek. Psychologiczna granica cenowa wydatków, które jesteśmy gotowi przeznaczyć na podobne nagłe zachcianki to ok. 2 zł. A ponieważ zaglądamy do sklepów regularnie, nierzadko ulegamy pokusom, stanowiącym miłe zwieńczenie zakupów.
Dla siebie w rolce, dla bliskich w torebce
Mieszkańcy Wysp Brytyjskich kupują produkty spożywcze, w tym także słodycze w dużych opakowaniach. Wielu z nich ma w domach specjalne szafki, w których trzyma zapasy przekąsek. Polacy mają zupełnie odmienne podejście. Jeśli chodzi np. o cukierki wybieramy te w torebkach. Traktujemy je bowiem jako coś smacznego, czym chcemy podzielić się z przyjaciółmi czy rodziną, aby okazać im swoją sympatię czy wprowadzić w dobry nastrój. Zupełnie inaczej podchodzimy natomiast do słodyczy funkcjonalnych, które mają nam zapewnić konkretne korzyści. Przykładem są chociażby gumy, od których oczekujemy odświeżenia oddechu czy wspierania higieny jamy ustnej. Po te chętnie sięgamy, np. w porze poobiedniej, po zjedzeniu lunchu w biurze albo na mieście. W takich przypadkach preferujemy mniejsze i poręczne opakowania, np. rolki, które możemy schować w kieszeni i w razie potrzeby szybko oraz dyskretnie po nie sięgnąć.
Trendy raczej w teorii niż w praktyce
Gusta polskich konsumentów zmieniają się wolniej niż żywieniowe mody, o których czytamy na blogach czy w mediach. Doskonale orientujemy się w nowinkach i śledzimy dyskusje chociażby o coraz popularniejszych produktach z obniżoną zawartością cukru. Choć nierzadko je popieramy, w życiu codziennym pozostajemy bardziej konserwatywni.
– Zdajemy sobie sprawę, np. z istnienia słodyczy sugar free, ale w sytuacji kiedy chcemy się odstresować, sięgamy nadal po ich tradycyjne odpowiedniki. Również przy takich okazjach jak urodziny, komunie, Walentynki, początek czy zakończenie szkoły raczej wybieramy typowe wyroby czekoladowe. To jeszcze długo się nie zmieni. Warto podkreślić, że propozycje postrzegane jako zdrowsze, znajdują się w segmencie premium, dlatego ich cena zazwyczaj jest wyższa. Jesteśmy przyzwyczajeni do tańszych przekąsek i z tego powodu minie trochę czasu zanim konsumenci zaakceptują droższe zamienniki – wyjaśnia Stephane Tikhomiroff.
E-commerce raczkuje na rynku spożywczym
Polacy nadal nie są przekonani do kupowania żywności za pomocą internetu. Udział w rynku sprzedaży wirtualnej w tej dziedzinie wynosi mniej niż 1 proc. Powodów jest kilka. Po pierwsze nadal podświadomie mamy obawy czy dostarczone nam w ten sposób jedzenie będzie wystarczająco świeże. Wolimy to sprawdzać naocznie, szczególnie w przypadku mięsa, warzyw i owoców. Drugą ważną kwestią jest dostępność samej usługi, która najczęściej skupia się wokół dużych miast, zatem jej zasięg jest bardzo mocno ograniczony. Trzecim aspektem jest czas oczekiwania na dostawę. Sklepy internetowe zastrzegają sobie długi zakres godzinowy na dostarczenie zamówienia (np. między godziną 18:00 a 22:00), co ogranicza klienta i zmusza go do oczekiwania w domu. Po co mamy to robić skoro w każdej chwili możemy wyjść do jednego z licznych okolicznych sklepów? Po czwarte, niektóre z firm oferujących zakupy online w razie braku jakiegoś z zamówionych towarów stosują zamienniki. Klient nie ma więc pewności, co tak naprawdę dostanie spośród produktów, które zamówił. Zatem przed e-commerce w branży FMCG w Polsce jeszcze długa droga.