Nie warto być grzecznym kredytobiorcą. Poczytaj, co wyrabia bankowa „śmietanka”…
Dzięki temu, że kolejne odcinki Poradnika ukazują się na kilku portalach, tworzony przez mnie przewodnik po meandrach i ciemnych zaułkach bankowości, może mieć charakter interaktywny.
Dowodem na to jest odcinek niniejszy, którego treść powstała wyłącznie na bazie komentarzy Internautów.
Wsadziłem kij w bankowisko…
Prawdziwą burzę w komentarzach czytelników Poradnika wzbudził poprzedni odcinek. W tej odsłonie przedstawiłem – i udowodniłem – kontrowersyjną tezę, że nikt nie straci na tym, kiedy nie spłacisz swojego zobowiązania wobec banku. Posypały się na mnie, właśnie w wypowiedziach Internautów, bardzo ciężkie gromy. Na niektóre zarzuty dziś postaram się odpowiedzieć. Konkretnie – na te zarzuty, które zawierają choć cień krytyki merytorycznej.
Oto pierwszy z komentarzy, w którym niejaki „MB” podważa moje kompetencje:
MB – 14.10 (11:53)
Panie Oppenheim, nie masz pan ani wykształcenia ani wiedzy faktycznej aby wypowiadać się w kwestiach finansów.
Szanowny Panie/Pani MB,
Wbrew Pana/Pani opinii posiadam wykształcenie. Nawet wyższe. Kilka lat studiowałem matematykę teoretyczną na Uniwersytecie Warszawskim, potem – nieco przypadkiem – trafiłem na Wydział Pedagogiki UW, gdzie uzyskałem tytuł magistra. Jak się ma bankowość do matematyki teoretycznej? Podobnie jak poziom gry piłkarskiej drużyny „ligi szóstek” do Realu Madryt. Otóż ta dziedzina bankowości, w której się specjalizuję – działalność kredytowa – opiera się wyłącznie na trzech działaniach matematycznych.
Bankowiec to ma trudne życie…
Przy udzielaniu kredytu sumujemy najpierw dochody netto wnioskodawcy, musimy zatem nieźle opanować umiejętność dodawania. Potem odejmujemy od tychże wszystkie zobowiązania kredytobiorcy (uwaga – potrzeba tu wiedzy w zakresie odejmowania!). Najtrudniejsze jednak przed nami: wolna kwota, czyli wynik, który uzyskamy z powyższych wyliczeń – tak zwana „różnica” – nie może przekroczyć określonej części naszych dochodów. A więc bez biegłej znajomości dzielenia – ani rusz!
Na szczęście znacznie „mniej pod górkę” mają bankowcy przy ewentualnej restrukturyzacji kredytu. Jak klientowi nie starcza na ratę, wystarczy tylko dodać jego dochody i odjąć od tego zobowiązania (poza tym, które wynika z restrukturyzowanego kredytu). Jeśli wynik wskazuje, że klient może co miesiąc wysupłać dwa tysiące na ratę, nie możemy ustawić miesięcznej spłaty na poziomie czterech tysięcy. Jak pokazuje życie – i to w bardzo wielu przypadkach – z tak arcytrudnym zadaniem bankowcy poradzić sobie nie mogą!
Nie bez kozery wspomniałem także o moim wykształceniu humanistycznym. To co przerabiam na co dzień z klientami, a także poradnikowy temat pod hasłem „psyche dłużnika”, to nic innego jak tylko psychologia społeczna. Przedmiot ten musiałem poznać i zaliczyć jako student pedagogiki.
Jednakowoż bankowość jako taka, to przede wszystkim życie. To co dzieje się w tej dziedzinie, to co opisuję m.in. w kolejnych odcinkach Poradnika, nigdy nie znajdzie się w podręcznikach do bankowości. A bez tej wiedzy poruszasz się w instytucjach finansowych jak wielki słoń na bardzo kruchym lodzie. Przypomnę, że w bankowości siedzę nieprzerwanie od 1993 roku, kiedy to rozpocząłem pracę na etacie w ówczesnym Banku Przemysłowo-Handlowym.
A oto i kolejny, niezbyt przychylny dla mnie, komentarz:
~dłużnik – 14.10 (07:51)
Przestańcie drukować te idiotyzmy bo będziecie mieć kogoś na sumieniu, ktoś uwierzy w te bzdury i wyląduje pod mostem, albo się powiesi jak przyjdzie komornik, nie róbcie ludziom wody z mózgu, kredyt trzeba spłacać. Jakie szanse ma szary Kowalski przeciwko bankowi z całą kancelarią prawniczą no jakie? Niech redaktor napisze jak się sądzić z bankiem nie płacąc za adwokatów to byłoby ciekawe.
Szanowny Panie „dłużniku”,
Odpowiadam najpierw na ostatnie zdanie i poruszony tu problem. Otóż nie da się wygrać z bankiem „nie płacąc za adwokatów”. Tak się dziwnie złożyło, że przedstawiciele palestry nie tak często zostają wolontariuszami.
Zadajmy sobie więc pytanie:
Skąd wziąć kasę na „papugę”?
Zróbmy więc projekcję finansową przykładowej sprawy. Załóżmy, że Pan Janusz – frankowicz, może przeznaczyć na ratę 2 tysiące złotych. Tyle bowiem zostaje z pensji po zapłacie niezbędnych rachunków. Bank się upiera do spłaty w wysokości 4 tysięcy złotych. Pan Janusz – nie w ciemię bity! – idzie do „adwokata” i robi analizę umowy o kredyt. A tu aż się roi od klauzul abuzywnych! „Adwokat” aż mlaska z zadowolenia… Ale za pozew trzeba zapłacić 10 tysięcy złotych, których kredytobiorca nie posiada. Myśli sobie więc nasz bohater: jakoś dam radę, pożyczę to tu, to tam – i miesiąc zleci. Co dalej?
Minęło sześć miesięcy…
Pan Janusz doszedł właśnie do ściany. I nie ma skąd „dopożyczyć” kolejnych dwóch tysięcy, których co miesiąc brakuje do raty. Ani mama – emerytka, już nie ma oszczędności, kolega z pracy też nie bardzo chce się dorzucać do bieżącej raty, chociaż wcześniej nie odmawiał pomocy. Pan Janusz idzie do banku z prośbą o zmianę harmonogramu i po raz kolejny słyszy, że nie ma takiej możliwości. Liczy jednak, że bank się nad nim ulituje i spłaca dalej po dwa tysiące miesięcznie – a nie cztery – co upoważnia kredytodawcę do wypowiedzenia umowy.
Bank, aby odzyskać kwotę kredytu (oczywiście nie odzyska całości tylko część – przecież to kredyt w CHF), składa pozew do sądu. Pan Janusz idzie z pozwem do „adwokata”, u którego się już radził w poprzednim akapicie.
Dwie wiadomości: dobra i bardzo zła
„Dobra nasza, ale się podłożyli!” – ucieszył się ów adwokat. To była to dobra wiadomość. A oto druga. Jak się Czytelniku domyślasz – to także do Ciebie „dłużniku”, autorze cytowanego komentarza – nasz bohater nie znalazł kasy, aby zapłacić „adwokatowi”. A sam sprawy poprowadzić nie umiał. I stało się tak, jak prorokował „dłużnik” – najpierw przyszedł komornik, zlicytował chałupę, a Pan Janusz wylądował pod mostem…
Dwie wiadomości: dobra i bardzo dobra!
A teraz scenariusz, który ja układam z moimi klientami. Mówię mniej więcej tak:
„Panie Januszu, jeśli zaprzestanie Pan spłaty od dziś, to po okresie sześciu miesięcy zaoszczędzi Pan dwanaście tysięcy złotych. Starczy nie tylko na wynagrodzenie prawnika, ale także np. na sfinansowanie pilnych potrzeb potomstwa. Pan Janusz tak właśnie uczynił, w sądzie wygrał – bo bank popełnił w pozwie istotne błędy, a nasz bohater miał kasę na „adwokata”. Pozew udało się oddalić, a Pan Janusz żył potem długo i szczęśliwie – bo bez długu. I we własnym mieszkanku, a nie pod mostem.
I na koniec, jeszcze jeden komentarz. Oto jak się wypowiada niejaki „PiotrEkonomista”:
~PiotrEkonomista – 14.10 (21:16)
Po raz kolejny nie ma Pan pojęcia do czego Pan namawia. Co znaczy zabezpieczenie tyłów przed komornikiem? Czy to nie aby nawoływanie do przestępstwa? Proszę zapoznać się z Art 300 – 303 kk.
Trafiony – niezatopiony!
I tu Pan „PiotrEkonomista” trafił mnie w mój czuły punkt. Konkretnie chodzi o zapisy Art. 300 – 302 Kodeksu karnego, które przewidują odpowiedzialność karną (nawet do 8 lat pozbawienia wolności – Art. 300 kk) za świadome działanie dłużnika na szkodę wierzycieli. Gwoli ścisłości – „PiotrEkonomista” ma trochę racji. Nieumiejętna obrona egzystencji kredytobiorcy przed bankowym oprawcą, może zostać podciągnięta pod odpowiedni artykuł kodeksu karnego. Dlatego każdy ruch, którego celem jest np. odpowiednie zabezpieczenie nieruchomości, czy posiadanych przez dłużnika ruchomości przed egzekucją komorniczą – musi zostać dokonany niemal z chirurgiczną precyzją. Czyli: zgodnie z prawem, tak aby się nie podłożyć.
Jeśli jednak odpowiednio przygotujemy się do ochrony majątku, nic takiego nam nie grozi. Jesteśmy wtedy w stanie udowodnić w sądzie, że działaliśmy „w obronie własnego życia”. W takiej sytuacji nawet mocno kontrowersyjne działania, powinny zostać uznane za nie podlegające sankcjom. Przykład: w okresie II Wojny Światowej akt dywersji przeciwko okupantowi, był często oceniany jako czyn bohaterski. Nieprzypadkowo tu odnoszę się do czasów tej strasznej wojny. To co dziś obserwujemy w relacjach banki – kredytobiorcy, posiada wszelkie znamiona okupacji, czemu poświęcę odrębny odcinek Poradnika.
Ale to co mnie najbardziej boli w kwestii odpowiedzialności karnej dłużnika za działanie na szkodę wierzyciela – to brak symetrii. Załóżmy bowiem, że faktycznie żyjemy w kraju tzw. sprawiedliwości społecznej, w związku z powyższym wprowadzamy odpowiedzialność karną także wobec wierzycieli. W tym wypadku wobec banków, jeśli działają one świadomie na szkodę swoich klientów – kredytobiorców.
Niecne „sztuczki” bankowych oprawców
Jakiś przykład? Kredyt udzielony firmie ma lekkie opóźnienia, ale nie jest zagrożony i bardzo dobrze zabezpieczony. A Bank X i tak wypowiada umowę, potem odmawia restrukturyzacji. Finał? Firma ogłasza upadłość, jej pracownicy – dziesiątki, czy setki osób – tracą zatrudnienie, podmiot ten pozostawia masę niezapłaconych faktur i zobowiązań, także wobec innych banków. A negatywny bohater – Bank X – poprzez egzekucję z zabezpieczeń odzyskuje całość kapitału z kredytu wraz z niebotycznymi odsetkami: bo od dnia wypowiedzenia umowa nalicza odsetki karne, a są one znacząco wyższe od tych, które zostały ustalone w umowie kredytowej.
Myślisz czytelniku, że to fikcja literacka? Zacytuję tu fragmenty publikacji bardzo wiarygodnego dziennikarza Gazety Wyborczej – Macieja Samcika.
Oto jak opisuje Pan redaktor jednego z prezesów banków. W tekście utajniłem nazwiska „bohaterów” oraz nazwy banków, które są wymienione.
„Prezes X powoli wyrasta na enfant terrible polskiej branży bankowej. A właściwie na króla bezdusznych biurokratów, którzy dla zwiększenia rentowności banku o promil są gotowi na wszystko – wypowiedzieć kredyt ratujący firmie życie, wyrzucić tysiące ludzi na bruk, wywołać upadłość przedsiębiorstwa ważnego dla całej gospodarki”
„Dziś prezes X pracuje na podobną opinię, jaką legitymował się kiedyś wśród firm bank (…). Za czasów, kiedy bankowi temu prezesował Y, bank ten wykonał kilka kontrowersyjnych posunięć, polegających na wypowiadaniu kredytów firmom mającym kłopoty finansowe, ale i atrakcyjne nieruchomości. Firmy odcięte od finansowania składały się jak domki z kart, a bank kładł łapę na atrakcyjnych zabezpieczeniach”
Czy zasłużył na nagrodę?
Dodam tylko, że Prezes X nie jest Polakiem. Gdyby faktycznie wprowadzono do kodeksu karnego odpowiednie sankcje za działanie – z premedytacją – wierzyciela na szkodę jego dłużników, Prezes X pewnie dostałby wielokrotny wyrok dożywocia. Czy faktycznie ktokolwiek postawił jakiś zarzut tej osobie, za tak bezwzględne działanie wobec polskich przedsiębiorców? Nic z tych rzeczy! Prezes X jest jednym z najlepiej opłacanych w Polsce managerów, jego zarobki sięgają czasem kwoty 10 mln zł rocznie.
Bandyckie działania banków to nie polski wynalazek, ani też żadna nowość. Oto fragmenty publikacji, która ukazała się 11 października br. na gazeta.pl. Mocny tytuł:
„Wielka afera w Wielkiej Brytanii. Bankierzy specjalnie niszczyli biznesy swoich klientów”
I mocna treść, oto kilka wybranych cytatów:
„Royal Bank of Scotland w czasie kryzysu finansowego zniszczył tysiące firm po to, żeby podpompować swoje zyski.”
„Bank rujnował biznesy swoich klientów włączając je do tzw. Global Restructuring Group. Teoretycznie – to jednostka, której zadaniem było „uzdrawianie” spółek z problemami finansowymi. Praktyka była jednak zgoła odwrotna.”
„W GRG kredyty klientów były wyżej oprocentowane, a opłaty wprost wyniszczające. Właściciele firm byli zmuszani do wyprzedaży aktywów i oddawania bankowi udziału w spółkach. Bank nabywał aktywa spółek po bardzo niskich cenach, często następnie sprzedając je z zyskiem. Jednym z regularnych nabywców nieruchomości od osób zmuszonych do ich sprzedaży była spółka West Register, powiązana z RBS.”
„Dzięki praktyce „wpychania” firm do Global Restructuring Group, Royal Bank of Scotland zarobił tylko w 2011 r. 1,2 mld funtów.”
Szanowny Czytelniku, oto pytanie do Ciebie. Czy w naszym kraju, za wyżej opisane działania bankowych „managerów” powinni oni trafiać za swoje grzechy na dłuższą odsiadkę? To oczywiście wymaga dokonania stosownych zmian w Kodeksie karnym. Czy też uważasz, że tak musi być? Bo nie ma sensu kopać się z koniem…