Według świeżo opublikowanych danych GUS polska gospodarka urosła w drugim kwartale o 5,1 proc. r/r., co pozwala zakładać 5-procentowy wzrost PKB w całym 2018 r. (najpierw analitycy Credit Agricole i PKO BP podnieśli prognozę do takiego poziomu, a następnie Ministerstwo Finansów uznało ten scenariusz za możliwy).
Nasza gospodarka rozwija się w tempie najwyższym od 2011 r. i to pomimo zadyszki krajów UE, w tym Niemiec. Wynika to z faktu, że nasz wzrost gospodarczy oparty jest głównie na popycie wewnętrznym i wysokiej konsumpcji, co częściowo uniezależnia nas od sytuacji w regionie. Ostatnie odczyty danych makroekonomicznych wskazują, że jesteśmy blisko szczytu cyklu koniunkturalnego – mamy rekordowo niskie bezrobocie, a do tego rośnie sprzedaż detaliczna i produkcja przemysłowa.
Jednak polskie firmy raczej nie skorzystały na dobrej koniunkturze gospodarczej na co wskazują chociażby spadki notowań na warszawskiej giełdzie w pierwszej połowie roku (aczkolwiek w lipcu doczekaliśmy się hossy). Załamanie indeksów w dużym stopniu można wytłumaczyć nie tyle słabością firm, co sytuacją międzynarodową tj. awersją ryzyka inwestorów do rynków wschodzących spowodowaną widmem wojny handlowej, a w ostatnich dniach kłopotami Turcji oraz odpływami środków z funduszy inwestycyjnych.
Jednak rekordowej ilości upadłości spółek już nie da się wytłumaczyć nastrojami inwestorów. W swoim ostatnim raporcie Euler Hermes wskazuje, że w ciągu pierwszego półrocza 2018 r. nastąpił 22 proc. wzrost niewypłacalności firm porównując rok do roku i to pomimo wysokiego punktu odniesienia z lat ubiegłych. Sam tylko czerwiec przyniósł rekordową liczbę 105 niewypłacalnych firm (dane Euler Hermes na podstawie MSiG).
Dlaczego w takim razie firmy nie korzystają na dobrej sytuacji gospodarczej i ekonomicznej? Powodów jest kilka
Po pierwsze przy zwiększonej konsumpcji, a więc rosnącej produkcji nie koniecznie rosła marża przedsiębiorstw – koszty wytworzenia rosły szybciej niż przychody. Najbardziej jaskrawym przykładem jest budownictwo, gdzie dodatkowym obciążeniem był brak waloryzacji kontraktów. Firmy budowlane podpisywały kilkuletnie kontrakty przy założeniu poziomu cen surowców i kosztów pracy sprzed kilku lat, a teraz – gdy te znacząco wzrosły – znalazły się w trudnej sytuacji.
Aby sprostać rosnącej produkcji firmy muszą angażować większe środki kapitałowe. Opublikowane do tej pory sprawozdania banków za drugi kwartał 2018 r. wskazują na wzrost udzielonych kredytów dla firm, ale dotyczy to kredytów obrotowych, a nie inwestycyjnych, co potwierdza zapotrzebowanie firm na płynność. Firmy nie akumulują kapitału, który mogłyby przeznaczyć na rozwój i inwestycje.
Sytuacji płynnościowej spółek na pewno nie pomagają działania rządu na rzecz uszczelniania systemu VAT. Z jednej strony w wyniku licznych kontroli skarbowych firmy z opóźnieniem dostają zwroty podatku VAT, a dodatkowo wprowadzono tzw. split payment – mechanizm, gdzie kupujący wpłacają część płatności dotyczącą VAT na osobne konto, z którego nie może korzystać przedsiębiorca. Firma, która sama opłaca VAT swoim dostawcom, dotychczas do momentu jego zwrotu mogła korzystać ze środków z części VAT, które sama otrzymała z drugiej strony od odbiorców, i zanim odprowadziła je do urzędu skarbowego. Przy nowym rozwiązaniu przedsiębiorca traci możliwość dysponowania tymi środkami, czyli do momentu zwrotu VAT zapłaconego dostawcom nie ma swego rodzaju „poduszki” pieniężnej.
Zobacz też:
Młodzi w biznesie – wyniki finansowe nie są najważniejsze, liczą się kwestie społeczne
Oczywiście uszczelnianie VAT nie jest zjawiskiem negatywnym, ale efektem ubocznym mogą być problemy płynnościowe firm i zatory płatnicze
Kolejną kwestią są wysokie obciążenia firm różnego rodzaju podatkami, opłatami i kosztami zmian regulacyjnych. Przykładowo w ciągu ostatniego roku firmy musiały ponieść koszty implementacji RODO (koszty usług doradczych, prawniczy i informatycznych), a w przyszłym roku wchodzi w życie podatek od nieruchomości komercyjnych (podatek zapłacą właściciele nieruchomości generujących przychody z najmu lub dzierżawy). Dodatkowo na horyzoncie pojawiają się PPK i niejasna ustawa o daninie solidarnościowej, które prawdopodobnie zwiększą klin podatkowy. Ponadto od marca obowiązuje ustawa o zakazie handlu w niedzielę, chociaż tutaj okno obserwacji jest póki co za krótkie, aby jednoznacznie określić wpływ tego rozwiązania.
Innym czynnikiem ciążącym firmom i generującym koszty jest brak wykwalifikowanej siły roboczej. Według Jan Stylińskego – Prezesa Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, w samej branży budowlanej brakuje 150 tys. rąk do pracy. Żeby przyciągnąć pracowników firmy muszą oferować wyższe wynagrodzenia – wzrost płac wyniósł w lipcu aż 7,2 proc. r/r. Dodatkowo koszty zatrudnienia zwiększą wspomniane ustawy o PPK i daninie solidarnościowej (środki na daninę solidarnościową mają być przesunięte z Funduszu Pracy, więc teoretycznie obciążenie nie powinno wzrosnąć, ale ustawa jest mało precyzyjna).
Polska gospodarka rośnie na konsumpcji kosztem inwestycji, co pokazuje, że przedsiębiorstwa w większym stopniu finansują wzrost PKB niż korzystają z jego owoców. Problemy płynnościowe spółek powodują, że nie mają one pieniędzy na inwestycje, co może powodować, że nasza gospodarka będzie mniej odporna na dalsze etapy cyklu gospodarczego, ponieważ wzrost gospodarczy oparty na konsumpcji – przynajmniej w teorii – jest mniej trwały.
Pewną nadzieją na poprawę sytuacji są środki unijne. Zakontraktowano już praktycznie cały budżet z obecnej perspektywy finansowej, a wkrótce ruszą wypłaty, co pozwala mieć nadzieję, że za inwestycjami publicznymi ruszą też prywatne. Pieniądze z Brukseli mogą złagodzić ewentualne wyhamowanie koniunktury i spadek konsumpcji. Dodatkowo przykład Węgier pokazuje, że kłopoty z dostępnością siły roboczej wpływają pozytywnie na inwestycje, gdyż firmy brak rąk do pracy zastępują zwiększaniem efektywności.
Wojciech Bartosik, Analityk, Dom Maklerski Michael/Ström
=