Czy można poskromić własne słabości? Dzisiejszy świat skupiony jest wokół dobrze brzmiących sloganów o tym, jak wielką siłę powinniśmy nosić w sobie i nieustannie jej poszukiwać. We wszystkim. Dowodów siły i ogromnej skuteczności oczekuje się już nie tylko od top menedżerów, ale również od pracowników, bez względu na poziom ich stanowiska. W miejscu pracy pytanie o to, czy dasz radę, zwykle pada tylko raz. Skąd i jak czerpać zdolność do tego, by własne słabości przekłuć w moc, która ochroni nas niczym zbroja i pozwoli sięgać po więcej?
Żeby zrozumieć, czym są dokładnie słabości, trzeba sięgnąć głęboko do własnych, wewnętrznych przekonań na swój temat i emocji, z którymi utożsamiamy siebie.
Skąd biorą się słabości?
Słabości to suma lęków, obaw i niepewności, które drzemią w każdym człowieku. Budowane na kanwie doświadczeń i wyobrażeń na temat tego, kim jestem, czym dysponuję, jakie są moje zasoby, czym są moje wartości. To także nierealne, zniekształcone oczekiwania czy zaburzona samoocena, która utrudnia prawidłowy osąd własnych umiejętności, predyspozycji i oczekiwań wobec siebie i innych. I w końcu – cała paleta uczuć i towarzyszących im stanów, które kształtują sposób, w jaki patrzymy na rzeczywistość, decydując o tym, gdzie warto podejmować ryzyko, a z czego należy rezygnować.
Słabości rodzą się w ciszy, okryte często pozorami siły i niezłomności, którą chcą zobaczyć w nas inni, ale również, którą sami chcielibyśmy zobaczyć w sobie. Bywają ukryte głęboko, ale na zewnątrz widać je często wtedy, gdy sytuacje i okoliczności, w których znajdują się ludzie, są nagłe, nieoczekiwane, gdy dotykają najwrażliwszych obszarów. Przypominają też o trudnych doświadczeniach, zderzają z trudnymi emocjami, wymagają podjęcia szybkich działań i decyzji, które leżą poza możliwościami psychicznymi człowieka. Konfrontując się z ludźmi, którzy budzą afekt, wyzwalają stany emocjonalne trudne do kontroli i zarządzania. Słabości, choć często bywają niewidoczne, towarzyszą nam każdego dnia, dając swój wyraz w decyzjach, działaniach, zachowaniach i relacjach, które podejmujemy i które w efekcie wpływają na to, jak funkcjonujemy w przestrzeni zawodowej i prywatnej.
Nakręcanie spirali celów
Jesteśmy nieustannie poddawani presji bycia kimś. W organizacji obraz siebie jako osoby skutecznej, wytrzymałej, pewnej siebie, a przez to silnej zwykle trzeba budować szybko, zwłaszcza wśród stanowisk menedżerskich. Szybkość może jednak sprawić, że zachowania czy cechy, które będziemy starali się dopasować do zewnętrznych oczekiwań – choć się pojawią, mogą być na bardzo płytkim poziomie. Będą zasłoną, ale nie filarem, na którym opiera się sposób funkcjonowania menedżera lub pracownika. Słabości ujawnią się wtedy, gdy sytuacje, z którymi przyjdzie im się mierzyć, i ludzie, z którymi będą wchodzić w interakcje, obudzą głęboko skrywane deficyty. Nie da się ich zatuszować doskonałą prezencją czy pozytywną nowomową o tym, jak ważne są cele i jak wiele możemy zrobić. To zresztą duży problem wielu organizacji.
Magia celów potrafi przysłonić istotę pracy, jej sens, jakość, prawdziwą wartość, jaką w sobie niesie. Zamiast tego dostajemy listę celów lub sami generujemy je na potrzeby własnych zespołów, wierząc w to, że nowe cele obudzą nowe możliwości i pokłady energii w pracownikach. Nakręcanie spirali celów, których zasadność jest wątpliwa, to błąd. Presja ich stawiania może przerodzić się w niezdrowy wyścig sam na sam, który prędzej czy później skończy się w najlepszym razie wypaleniem zawodowym i rezygnacją. Rolą menedżera jest to, by stawiać swoim zespołom wartościowe, realne cele, których realizacja faktycznie niesie w sobie wartość i wydobywa z ludzi ich potencjał, nawet jeśli czasem muszą mierzyć się z rzeczami trudnymi czy nieprzewidywalnymi, ale nie muszą przy tym walczyć z trywialnym poczuciem „musi być cel”.
Presja bycia skutecznym wymusza szybkie rozwiązania, ale tempo realizacji celów, jakie stawia organizacja, zespół, menedżer szybko może doprowadzić do zmęczenia sobą, własną sytuacją zawodową, zniechęcenia, rozgoryczenia, frustracji i w końcu stagnacji w podejmowaniu jakichkolwiek aktywności, jeśli cały czas musimy walczyć ze sobą o to, kim naprawdę jestem i co przeżywam.
Słabości choć mogą być skrywane długo i skutecznie, prędzej czy później się ujawnią, jeśli narracja pełna presji nowych osiągnięć i kreowania nowych rozwiązań nie zostanie zrównoważona tym, co naprawdę ważne i wartościowe. Zwracajmy uwagę na to, z czym przychodzą do nas ludzie, jak reagują na różne wydarzenia i zadania, które realizują. Zobaczmy, czy dostajemy teatr pełen pozytywnych sloganów, którymi można przykryć wszystko, czy autentyczną chęć działania, która – choć może nie zawsze przynosi szybkie rezultaty – jest jednak gwarancją wykonania pracy.
Wykreowany obraz siebie
To, w co głęboko wierzymy, nadaje nam w pewnym sensie tożsamość. Myśląc o własnych słabościach, ich potwierdzeniu i zrozumieniu, czym są i dlaczego ich doświadczamy, będziemy szukać w różnych codziennych odsłonach – opierając się na zdarzeniach, które pomogą potwierdzić, że nasze wyobrażenie na temat siebie jest słuszne i można je w jakiś sposób wytłumaczyć. W ten sposób możemy podejmować określone działania lub rezygnować z pewnych rzeczy, które pozwolą utrzymać nam właśnie ten wykreowany obraz siebie. Dają spokój ducha, chwiejne poczucie kontroli, bezpieczeństwo, ulgę, przyzwolenie na to, by odpuścić, zrezygnować, przeczekać. Są dobrym wytłumaczeniem na niepowodzenia, porażki, kryzysy, bezradność, ale jednocześnie zasłoną dymną, która chroni przed światem, pozwala innym nam współczuć, wspierać nas, nie oceniać lub czynić to bardziej życzliwie. Daje psychiczny komfort, z którego trudno rezygnować, ale równocześnie sprzyja stagnacji, zabija motywację, by z tego stanu wyjść.
Korzystając z poczucia bezpieczeństwa, jakie daje przyzwolenie na własne słabości, trzeba mieć również świadomość odpowiedzialności za nie – czyli odpowiedzialności za to, czego nie zrobię, z czego zrezygnuję, odpuszczę, gdy coś będzie dla mnie zbyt trudne. Kiedy i w jaki sposób się poddam? Czy jestem gotowy zrezygnować z marzeń i okazji, które pojawiają się raz w życiu? Z czym zostajemy, rezygnując z tego, co przynosi życie, co dają nam ludzie, okoliczności, los? Czy jesteśmy na to gotowi?