Jaguar XJ220 – źródło RM AUCTIONS
Przełom lat 80 i 90 dwudziestego wieku to, mimo niezbyt optymistycznych prognoz ekonomicznych, wyścig zbrojeń pomiędzy producentami samochodów sportowych i luksusowych. Wśród największych ikon motoryzacji z tamtej epoki znajdziemy trzy interesujące supersamochody: Ferrari F40, Bugatti EB110 oraz Jaguar XJ220. Mimo, że bolid z Maranello został wyprodukowany w największej liczbie egzemplarzy, to właśnie on na przestrzeni ostatnich sześciu lat najmocniej zyskał na wartości – ocenia Lion’s Bank.
Początek każdej z ostatnich dekad to dla producentów motoryzacyjych czas supersamochodów. Widać to było zwłaszcza na początku lat 90-tych XX wieku oraz u zarania pierwszych dwóch dziesięcioleci wieku XXI, kiedy na rynku pojawiały się samochody wyposażone w to, co tylko każda z marek mogła zaproponować najlepszego, najszybszego, najmocniejszego i – co nie bez znaczenia – najdroższego. Przykładem mogą być zaprezentowane dwa lata temu Porsche 918 Spider, Ferrari LaFerrari czy McLaren P1. Dekadę lat 2000 otwierały takie auta jak Mercedes-McLaren SLR, Ferrari Enzo, włoskie Pagani Zonda, czy jeszcze Porsche Carrera GT. Początek lat 90-tych XX wieku przyniósł przede wszystkim dwa projekty marek, które dopiero co wchodziły na rynek. Chodzi o angielskiego McLarena, znanego z Formuły 1, który wtedy pokazał swój pierwszy pojazd przeznaczony na drogi publiczne, czyli McLarena F1, trzymiejscowe superauto zaprezentowane publiczności w 1992 roku. Drugą, raczkującą tak naprawdę marką, było włosko-francuskie Bugatti z modelem EB110, który miał przywrócić blask legendarnej nazwie, wskrzeszonej w tamtym okresie przez włoskiego przedsiębiorcę Romano Artioliego. Do tego trzeba dodać jeszcze angielskiego Jaguara XJ220, czyli pierwszy supersamochód tej marki, oraz zaprezentowane pod koniec lat 80 Ferrari F40, dla wielu najbardziej kultowe auto z Maranello wyprodukowane na przestrzeni ostatnich 40 lat. Z założenia każdy z takich samochodów nadaje się do kolekcji miłośnika motoryzacji ze względu na ich unikatowość oraz znaczenie dla marki. To wszystko sprawia, że superauta z początków dekad są pożądane przez majętnych pasjonatów. A dowodem mogą być wyceny wartości tych nietypowych modeli z lat 90 ubiegłego stulecia.
McLaren od zawsze był bardzo wysoko ceniony, a obecnie niektóre egzemplarze tego samochodu kosztują około 10 milionów dolarów, więc analiza jego wartości w porównaniu do cen u konkurencji nie ma większego sensu. O wiele rozsądniej jest porównać wyceny pozostałych aut, czyli Ferrari F40, Bugatti EB110 oraz Jaguara XJ220. Informacje o tym, jak w ciągu ostatnich siedmiu lat zmieniła się wartość tych samochodów, można pozyskać na przykład z danych ubezpieczyciela Hagerty.
XJ220 – wartość stała od siedmiu lat.
Jaguar XJ220 został zaprezentowany publiczności w 1991 roku, choć pierwsze wersje koncepcyjne można było oglądać już w 1988 roku. Powstało 272 egzemplarzy XJ220. Przez rok ten samochód dzierżył tytuł najszybszego seryjnego samochodu na świecie – w 1992 r. osiągnął prędkość 213 mil na godzinę. Był on pierwszym, i zarazem ostatnim superautem marki z Coventry. Jego produkcję wstrzymano, ze względu na niezbyt optymistyczną sytuację rynkową, w 1994 roku. Generalne supersamochody niejako z założenia są ciekawą propozycją dla majętnych kolekcjonerów. A ten był na dodatek wyjątkowy – i w całej gamie producenta, i ze względu na nietypowe rozwiązania techniczne (na przykład podwójnie doładowany rzędowy sześciocylindrowy silnik). Poza tym mała liczba wyprodukowanych egzemplarzy powinna być kolejnym czynnikiem, podnoszącym wartość XJ220.
Niestety, w przypadku tego modelu Jaguara jest inaczej. Wprawdzie auto nie traci na wartości, ale wzrost wyceny Hagerty jest niewielki. Duże zainteresowanie XJ220 było widać w latach 2008-2009, jednak jeśli wziąć pod uwagę zmianę wartości między styczniem 2007 a styczniem 2014, jest ona nieznaczna. Później było już nieco lepiej, jako że wycena superauta Jaguara do września tego roku podskoczyła o ponad 15%. Ostatni sprzedany egzemplarz na aukcji w Paryżu uzyskał cenę 211 120 euro, choć wycena z katalogu opiewała na zaledwie 145 000 euro.
Bugatti EB110 – wzrastające zainteresowanie kolekcjonerów.
Francuska marka Bugatti po zakończeniu II Wojny Światowej praktycznie umarła. Próby wskrzeszenia produkcji na początku lat 50 ubiegłego wieku zakończyły się fiaskiem. Ale zainteresowanie marką, która zasłynęła zwycięstwami na wyścigach przed wojną, nie zniknęło. Pod koniec lat 80. Romano Artioli, przedsiębiorca z Moglii, dystrybutor Suzuki na Włochy, właściciel sieci dealerskiej oraz największego w tym kraju salonu Ferrari, postanowił ożywić markę Bugatti. Znał ją od podszewki, miał bowiem sporą kolekcję przedwojennych modeli firmy, a w roku 1987, za namową Ferrucio Lamborghini, nabył prawa do nazwy. W końcu powstał ambitny projekt supersportowego samochodu Bugatti. Założenia tego auta były ambitne – pojazdy konkurencji posiadały cztery zawory na cylinder, więc dla nowego Bugatti zaplanowano ich pięć plus cztery turbosprężarki. Dodajmy do tego jeszcze sześciobiegową skrzynię zamiast pięciobiegowej, wtedy jeszcze popularnej wśród aut GT, i napęd na cztery koła zamiast wyłącznie na tył. Seryjna produkcja rozpoczęła się dopiero w 1993 roku, dwa lata po paryskiej prezentacji auta. W tamtym czasie EB110 GT było uznawane za najbardziej zaawansowany technicznie supersamochód dostępny na rynku. Plany Artiolego pokrzyżował kryzys. Popyt na superauta był niewielki i w 1995 roku, a więc zaledwie w dwa lata od uruchomienia produkcji seryjnej, marka Bugatti zbankrutowała. Później odrodziła się raz jeszcze – prawo do nazwy przejął Volkswagen, który 10 lat po bankructwie firmy Artiolego zaprezentował nowe Bugatti, model 16-4 Veyron. Auto powstałe w latach 90-tych od początku budziło zainteresowanie kolekcjonerów – EB110 GT było nowatorskie i na dodatek rzadkie, bo powstało tylko 95 sztuk. Dzięki temu wyceny samochodu na aukcjach rosną.
W styczniu 2007 r., wg Hagerty, uśredniona wartość EB110 GT w stanie bardzo dobrym to 295 000 dolarów, tymczasem w styczniu 2014 r. było to już 437 000 dolarów. Obecna wartość tego modelu Bugatti to 516 000 dolarów.
Bugatti EB110 – źródło RM AUCTIONS
Ferrari F40 – legenda z Maranello zyskała na wartości pięciokrotnie
O tym, że supersamochody budzą wielkie zainteresowanie klientów, Ferrari przekonało się po wprowadzeniu modelu 288GTO. Firma postanowiła pójść za ciosem i opierając się na wyczynowej odmianie tego modelu, czyli wersji 288GTO Evoluzione, przeznaczonej na tory wyścigowe, rozpoczęła prace nad superautem, którego premiera miała uświetnić obchody 40-lecie istnienia marki. Nowy samochód był wyposażony w ośmiocylindrowy silnik w układzie V z dwoma turbosprężarkami, dzięki czemu moc auta wynosiła 478 koni mechanicznych pry silniku o pojemności zaledwie 2,9 litrów. Połączenie tego bardzo wydajnego silnika z karoserią z kompozytów przy wadze całkowitej 1100 kilogramów dawało niespotykane do tej pory osiągi: aby rozpędzić się do 100 kilometrów na godzinę F40 potrzebowało 3,8 sekund, a do 200 przyspieszało w mniej niż 10 sekund. Między 1987 a 1992 rokiem wyprodukowano aż 1315 egzemplarzy, co w porównaniu do Jaguara i Bugatti było praktycznie produkcją masową. Dla Ferrari do tej pory F40 pozostaje jednym z największych osiągnięć, w końcu ten samochód do ikona sportowej motoryzacji. Dla wielu F40 to przykład tego, czym powinien być design Pininfariny dla Ferrari. No i nie bez znaczenia jest fakt, że jest to ostatni model firmy z Maranello, który powstał za życia Enzo Ferrariego.
Ferrari F40 – źródło RM AUCTIONS
Te wszystkie elementy wpływają na wartość tego modelu. Na początku 2007 r., jak podaje Hagerty, wartość F40 była zbliżona do tej osiąganej przez EB110, wynosiła bowiem ok. 297 000 dolarów. Ale do wrześnie 2014 r. cena auta Ferrari podskoczyła pięciokrotnie. Jak widać więc, wzrost wartości F40 nie jest rzeczą przypadku, można tu mówić o wieloletnim trendzie, którego końca, jak na razie nie widać. Zwłaszcza, że niektórzy nabywcy F40 decydują się na to auto w nadziei, że w kolejnych latach jeszcze mocniej zyska ono na wartości.
Za: Indeksy Hagerty – dotyczy F40, EB110 oraz XJ220 w stanie bardzo dobrym.
Michał Wróbel, Lion‘s Bank