Do minionego czwartku wydawać się jeszcze mogło, że indeksy na głównych parkietach z budowanych wcześniej konsolidacji mogą wybić się górą, dając tym samym sygnał kupna z możliwością dalszego istotnego zredukowania sierpniowych strat. Stało się jednak inaczej, a pierwszym sygnał do odwrotu byków dał Federalny Komitet Otwartego Rynku.
Teoretycznie pozostawienie stóp w USA na niezmienionym poziomie było z punktu widzenia inwestorów decyzją pozytywną, przynajmniej tak sądziła większość. Z doświadczenia inwestycyjnego jednak wiadomo, że większość nieczęsto ma rację. Tak też się stało i tym razem. Nie pomógł nawet relatywnie gołębi wydźwięk komunikatu towarzyszącego decyzji monetarnego gremium. Można nawet zaryzykować tezę, że przy silniejszych rynkowych wahaniach Fed jeszcze długo stóp nie podniesie. Inwestorzy nie chcąc ponosić wyższego kosztu finansowania dostarczają więc Rezerwie Federalnej argumentów do dalszej pauzy poprzez giełdowe spadki. W Europie nałożył się na to skandal związany z Volkswagenem, a obawy o globalny wzrost gospodarczy są dalekie od zakończenia. Tym samym na popularności ostatnio zyskała teoria wtórnego jesiennego dołka. Zakłada ona, że zgodnie z często spotykanym wzorcem, po pierwszej dynamicznej fali wyprzedaży przychodzi kolejna, już spokojniejsza, aczkolwiek prowadząca do nowych minimów. Ich pojawienie na tyle psuje sentyment, że położone zostają podwaliny pod trwalsze odreagowanie. Zresztą w obecnym rynkowym układzie dość dobrze korespondowałoby to ze złą sławą początku jesieni. Dopiero od listopada sezonowy wzorzec zaczyna faworyzować trend wzrosty na parkiecie, co w lokalnym przypadku zbiegłoby się z końcem kampanii wyborczej, która dla warszawskiego parkietu okazała się nadzwyczaj wyniszczająca. Zapewniłoby to oddech, który zapowiadać mogą pierwsze rysy w dotychczas twardej postawie partii opozycyjnej wobec sektora bankowego, a nim GPW przecież stoi. Same banki mają też o tyle komfortową sytuację, że w ich strukturze właścicielskiej przeważa kapitał prywatny.
Podobnego szczęścia nie mają spółki energetyczne, wokół których problem górnictwa będzie wciąż krążył. Tutaj bardzo pomocna okazałaby się poprawa klimatu wokół surowców, co dałoby ulgę spółkom wydobywczym. Jest to brakujący element układanki, której pozytywna kompilacja wciąż jest możliwa. Chiny bowiem dość konsekwentnie, aczkolwiek małymi fiskalnymi i monetarnymi krokami, swoją gospodarkę wspierają. Na efekty tych działań trzeba jednak poczekać do początku przyszłego roku, co dałoby podwaliny do ostatniego już akordu hossy rozpoczętej w 2009 roku. Tym samym bardzo obawiałbym się kolejnego uderzenia w globalną gospodarkę, gdyż ta po ostatnich wydarzeniach jest dosyć osłabiona i mogłaby jego po prostu nie wytrzymać.