Tłumacząc zachowanie polskiego rynku, zbyt często natrafić można na wzmianki dotyczące działania głównych banków centralnych, geopolitycznego koncertu mocarstw czy kondycji europejskiego systemu bankowego. Owszem, to wszystko są ważne czynniki, ale wydaje się, że to nie one dyktują zachowanie GPW, co zresztą jest pewną zmianą w relacji do lat wcześniejszych.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż inwestorzy zagraniczni wyraźnie ograniczyli ekspozycję na polskie akcje, a to oni są głównym pasem transmisyjnym globalnych nastrojów na zachowanie konkretnego parkietu. To właśnie dlatego krajowe blue chipy prezentują odmienną postawę niż spektrum rynków wschodzących, z którym przed laty byliśmy silnie skorelowani. Teraz dodatkowe napływy do funduszy rynków rozwijających się z automatu nie trafiają nad Wisłę, co ogranicza potencjał do wzrostu GPW. Z drugiej jednak strony wypłaty ze wspomnianych funduszy nie prowadzą do większego tąpnięcia, gdyż polskich akcji w portfelach zagranicznych funduszy nie jest dużo. Taka zmiana prowadzi do kilku dość istotnych wniosków.
Jednym z ważniejszych jest fakt, że dla zagranicznych inwestorów polski rynek już nie jest traktowany jako całość, a raczej zbiór spółek o odmiennej charakterystyce. Nie jest to nowe myślenie, gdyż już na Wall Street ukuło się powiedzenie o „market of stocks” oraz „stock market”. Pierwsze tłumaczyć można jako rynek złożony z tworzących go spółek, gdzie to fundamenty poszczególnych podmiotów są najważniejsze i tym samym one dyktują jego sumaryczne zachowanie. Z kolei druga fraza oznacza „akcyjny rynek”, jako pewien monolit mierzący kondycję oraz atrakcyjność gospodarki jako całości.
Aktualnie GPW jako całość trudno nazwać parkietem atrakcyjnym i stąd liczyć nie można na napływy wynikające z chęci zwiększenia ekspozycji na Polskę jako taką. Zupełnie inaczej wygląda jednak kondycja konkretnych spółek notowanych na parkiecie. Cześć z nich pozostaje bardzo atrakcyjna i dostrzegają to również inwestorzy zagraniczni, którzy zwiększyli swoje zainteresowanie spółkami średnimi, czyli tegorocznymi prymusami. Podobnie powinno przebiegać myślenie każdego innego inwestora, który winien porzucić myślenie według metody „top-down” na rzecz „bottom-up”. Ostatnie sesje dobitnie to pokazują, gdzie wzrosty nie wynikają z szerokich zakupów, ale raczej koncentracji na konkretnych podmiotach, których postrzeganie się poprawiło w wyniku informacji unikalnych dla danych firm.