Stare giełdowe powiedzenie głosi, że jaki jest początek nowego roku, taki będzie cały styczeń. Z kolei od koniunktury w styczniu uzależnione jest całoroczne rynkowe powodzenie. W uproszczeniu pierwsze sesje roku zapowiadają giełdową pomyślność w całym roku. Między innymi z tego względu otwarcie nowego roku z reguły przebiega pozytywnie i przy akompaniamencie „nowego rozdania”.
Inwestorzy starają się inicjować nowe trendy i łaskawszym okiem spoglądać na spółki czy branże wcześniej negatywnie doświadczone. Przykładowo w styczniu ubiegłego roku nieźle zaczęły sobie radzić spółki wydobywcze. Później ocieplenie ich wizerunku poszło w zapomnienie, ale jednak się pojawiło. Tym razem obraz rynku jest nieco inny i tydzień otwierający nowy rok był niemalże kopią podobnego fatalnego zachowania rynku z sierpnia minionego roku. Zamiast nowego rozdania otrzymaliśmy „odgrzewany kotlet” w postaci problemów Chin i osłabiającego się juana. Było to szczególnie widoczne na parkietach w USA oraz Europie Zachodniej. GPW niejako z przymusu została złapana w negatywne kleszcze i w konsekwencji pogłębiła zeszłoroczne minima. Tak fatalna passa jednoznacznie nie przesądza, że cały rok zapisze się dla inwestorów niekorzystnie, zwiększa jednak na to szanse, co zresztą sugeruje statystyka. W tym względzie mowa w szczególności o Wall Street, gdzie wyceny trudno nazwać atrakcyjnymi, a rozpoczęty przez Rezerwę Federalną proces normalizacji poziomu stóp procentowych jeszcze może je „nadwyrężyć”. Do tego pierwsza od niemal dekady podwyżka kosztu pieniądza miała miejsce w środowisku postępującego spowolnienia gospodarczego, które tuszowane jest przez niezłą kondycję rynku pracy. W tym kontekście wydaje się, że będzie bardzo ciężko o poprawę wyników amerykańskich spółek. Jeżeli dobra kondycja rynku pracy się utrzyma, to podwyżki płac w dezinflacyjnym środowisku obniżą marże spółek. Z kolei każda zadyszka na rynku pracy odbije się negatywnie na konsumpcji, czyli jedynym silniku którym napędzany jest wzrost gospodarczy za oceanem. Jakby więc na to nie patrzeć, Chiny mogą być jedynie wygodną wymówką do nieuchronnego zestarzenia się potężnej hossy rozpoczętej w 2009 roku.
Zdecydowanie większą zagadką jest zachowanie GPW, która swoją cykliczną bessę przeżywa już od połowy minionego roku, więc po zmianie kartki w kalendarzu powinna być lepiej przygotowana do ewentualnych pozytywnych zaskoczeń. Jak na razie nie ma ku temu katalizatorów, a na brak nowych zagrożeń specjalnie narzekać nie można. Warto przykładowo pamiętać, że dotychczas za podażą stali głównie zagraniczni inwestorzy. Gdyby nerwy stracili również klienci krajowych TFI, negatywnie odczułyby to silniejsze dotychczas małe i średnie spółki.