Popyt na obligacje skarbowe zanurkował. Od maja popyt na obligacje skarbowe spadł kilkukrotnie – wynika z danych zebranych przez HRE Investments. Wszystko za sprawą wyraźnego cięcia oprocentowania tych papierów, które dziś podobnie jak bankowe lokaty stały się lichą tarczą przeciwko inflacji. W obliczu zmienności na rynkach Polacy wycofują też pieniądze z bardziej ryzykownych aktywów szukając dla nich bezpiecznej przystani.
Po pierwszej dekadzie maja możemy już z dużą dozą pewności stwierdzić, że kwiecień był ostatnim miesiącem wysokiej sprzedaży detalicznych obligacji skarbowych. Maj przyniósł kilkukrotny spadek popytu. Jeśli nic niespodziewanego się nie stanie, to majowa sprzedaż papierów skarbowych może wynieść maksymalnie 1-1,5 mld złotych.
Kwiecień wart tyle co 2-3 lata
Niewiele zostanie więc z rekordu wszechczasów zanotowanego w kwietniu br. W ciągu zaledwie 30 dni Polacy kupili detaliczne papiery skarbowe warte 5,4 mld złotych. Był to rekord wszechczasów i wynik dwa razy lepszy niż dotychczasowy rekord sprzedaży. Warto przypomnieć, że jeszcze w latach 2010 -20214 Ministrowi Finansów udawało się sprzedawać papiery warte 2-3 miliardy złotych rocznie.
Popyt spada – winne cięcia
Winą za gwałtowny przyrost popytu w kwietniu, a potem jego nurkowanie w maju obarczyć trzeba oczywiście cięcie oprocentowania obligacji. Zakomunikowano je pod koniec kwietnia, co ruszyło lawinę nowych zleceń składanych w ostatnich dniach kwietnia. Popyt był tak duży, że trzeba było aktualizować list emisyjny obligacji czteroletnich. Zakładał on limit sprzedaży na poziomie 2 mld złotych. Okazało się, że było to za mało i podniesiono limit do 5 miliardów. W efekcie w samym tylko kwietniu papiery te kupili Polacy za łączną kwotę prawie 2,9 mld zł.
Od maja w sprzedaży są już papiery znacznie gorzej oprocentowane niż jeszcze w kwietniu. Miesiąc temu oferta była nawet 2-3 razy bardziej atrakcyjna. Najłatwiej pokazać dziś atrakcyjność oferty na tle inflacji, która zjada siłę nabywczą oszczędności. I tak dziś obligacje 3-miesięczne i dwuletnie są w stanie ochronić nasze oszczędności przed inflacją tylko jeśli wzrost cen w sklepach nie przekroczy poziomu odpowiednio 0,4% i 0,8%. Na tak niski wzrost cen trudno dziś liczyć. W efekcie może się okazać, że za zainwestowane pieniądze będziemy mogli kupić mniej niż dziś.
Ochrona przed inflacją tylko w długim horyzoncie
Niewiele lepiej sytuacja wygląda w przypadku obligacji indeksowanych inflacją. Chodzi o takie papiery, w przypadku których od drugiego roku oprocentowanie ma być wyższe niż inflacja o z góry umówioną marżę naszego dodatkowego zysku. Problem w tym, że jest ona na tyle niewielka, że grozi jej zjedzenie przez przez tzw. podatek Belki. W efekcie inwestując oszczędności w papiery czteroletnie możemy liczyć na realne zyski tylko jeśli inflacja nie będzie wyższa niż 2,7%. W przypadku obligacji 10-letnich o realnym zysku będziemy mogli zapomnieć przy inflacji wyższej niż 4% w skali roku. Nie jest to oferta, która powala na kolana. Rozmawiamy o inwestycji w ramach której dostaniemy zwrot pieniędzy dopiero w 2030 roku.
Jak zwykle najlepsza jest oferta obligacji kierowanych do beneficjentów programu 500+ (papiery 6-letnie i 12-letnie). Ich także nie ominęło ministerialne cięcie.
Ucieczka od ryzyka i inflacji
W efekcie nie powinien dziwić 3-4-krotny spadek popytu w pierwszej dekadzie maja – wynika z danych zebranych przez HRE Investments. Jeśli sytuacja dalej będzie się tak rozwijała, to w maju sprzedaż obligacji skarbowych może nie przekroczyć nawet poziomu 1 – 1,5 mld złotych. Odpływu kapitału można się też spodziewać z bankowych lokat, których oprocentowanie podlegało głębokiej korekcie znacznie wcześniej niż w przypadku oferty detalicznych obligacji skarbowych. Gdy dodamy do tego mierzone w miliardach złotych odpływy z funduszy inwestycyjnych, otrzymamy obraz w którym Polacy z jednej strony nie chcą nadmiernie ryzykować, a z drugiej szukają rozwiązań, które pomogłyby im uchronić kapitał przed inflacją.
Nieruchomością w inflację
Część osób może taką bezpieczną przystań znaleźć na rynku nieruchomości. Jednak warto dodać, że jest to inwestycja, którą należy traktować jako długoterminową. Sytuacja na rynku wynajmu nie jest aż tak dobra jak jeszcze kilka miesięcy temu, gdy stawki rosły, a znalezienie najemcy było raczej kwestią dni niż tygodni. Sytuację na rynku najmu może jednak już niedługo wesprzeć rządowy plan dopłat do czynszów (do 1,5 tys. zł miesięcznie). Do odbudowania popytu na najem mogą też przyczynić się banki o ile utrzymają nowe ograniczenia w udzielaniu kredytów mieszkaniowych. (Wyższy wkład własny i wymagania odnośnie źródeł dochodów). Może to bowiem doprowadzić do wzrostu liczby osób, które w obliczu braku zdolności kredytowej, będą zmuszone zostać najemcami. Dotyczy to oczywiście przede wszystkim dużych miast, które przyciągają jako miejsca o lepszej sytuacji na rynku pracy.
Bartosz Turek, analityk HRE Investments