Z punktu widzenia oszczędzających, deflacja jest zjawiskiem bardzo korzystnym. Nie trzeba nawet nigdzie lokować pieniędzy, żeby ich realna wartość rosła. Jeśli jednak będzie trwała zbyt długo, stracić mogą na tym wszyscy.
Wystąpienie deflacji, czyli spadku rok do roku poziomu cen w koszyku dóbr i usług konsumpcyjnych Głównego Urzędu Statystycznego, jest wydarzeniem w wolnej Polsce bez precedensu. Spadek ten co prawda jest minimalny, bo wyniósł raptem 0,2 proc., jednak sam fakt jego wystąpienia, w połączeniu z oczekiwaniami utrzymania się tego trendu w perspektywie kilku najbliższych miesięcy, być może aż do końca roku, każe osobie oszczędzającej na bankowych lokatach czy inwestującej w fundusze przyjrzeć się temu tematowi nieco bliżej. Warto wiedzieć, jaki wpływ wywiera i jaki może wywrzeć deflacja na nasze oszczędności.
Zacznijmy od tego, czym jest deflacja. Cytując za nbportal.pl, „Deflacja, to długotrwały spadek przeciętnego poziomu cen. Deflacja jest przeciwieństwem inflacji.” Sęk w tym, że ta obniżka nie wynika z postępu technologicznego i spadających kosztów produkcji. Jest konsekwencją tego, że w gospodarce jest mniej pieniądza, za który konsumenci kupują mniej towarów, których producenci, żeby jednak je sprzedać, obniżają ceny. Na krótką metę dla konsumentów to dobrze, ale sprzedawanie z minimalną marżą, albo wręcz poniżej kosztów produkcji, to dla przedsiębiorstw sytuacja na dłuższą metę nie do zaakceptowania. Prędzej oznacza czy później te straty będą musiały sobie zrekompensować, obniżając koszty produkcji, co najczęściej oznacza obniżkę płac, a w gorszym wariancie redukcje zatrudnienia. W takiej sytuacji konsumenci maja jeszcze mniej pieniędzy, więc kupują jeszcze mniej i spirala deflacyjna nakręca się dalej, przyczyniając się do spadku wzrostu gospodarczego lub wręcz prowadząc do recesji. I dlatego właśnie, w wielkim skrócie, celem Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej jest dążenie do podtrzymywania sytuacji, w której ceny umiarkowanie rosną. Celem jest inflacja wynosząca 2,5 proc. w skali roku, która jest uznawana za zdrową sytuację dla gospodarki.
Dla oszczędzających deflacja oznacza, że gotówka, którą mają w kieszeni, realnie zyskuje na wartości. To znaczy, że za 100 zł, które nieoczekiwanie znaleźliśmy w nieużywanej od roku parze spodni, teoretycznie można kupić dziś więcej dóbr niż przed rokiem. (Teoretycznie, bo trzeba pamiętać, że koszyk inflacyjny GUS-u z całą pewnością nie odzwierciedla struktury wydatków każdej przeciętnej rodziny).
Choć cały czas spora część naszego społeczeństwa uważa trzymanie gotówki za najlepszy sposób oszczędzania, to jednak w rzeczywistości pozbawiają się w ten sposób szansy na dodatkowy, choćby i niewielki, ale zarobek. Deflacja oznacza też to, dowolne konto oszczędnościowe w banku czy dowolna lokata, choćby i oprocentowane na 0,01 proc., przynoszą realne zyski. Nie inaczej jest z funduszami inwestycyjnymi, tyle że w ich przypadku, w przeciwieństwie do kont oszczędnościowych czy lokat, nigdy nie możemy do końca przewidzieć, jaki zwrot z inwestycji przyniosą.
Często wskazywane jako alternatywa dla bankowych depozytów fundusze rynku pieniężnego, w ostatnim roku średnio przyniosły wyższe zyski niż lokaty, ale taka sytuacja nie zdarza się często. W ostatnim okresie bardzo dobrze radzą sobie fundusze obligacji, choć jeszcze rok temu dominowały opinie, że ich dobra passa się skończyła. Deflacja, zwłaszcza jeśli utrzyma się dłużej, może spowodować obniżkę stóp procentowych przez RPP. Być może już na najbliższym jej posiedzeniu, czyli we wrześniu. Taka obniżka wywarłaby presję na oprocentowanie depozytów, ale także na rentowność funduszy pieniężnych, które mają w swoich portfelach papiery o relatywnie krótkim, przeciętnie kilkudziesięciodniowym terminie do wykupu. Obniżka stóp mogłaby za to poprawić wyniki funduszy obligacji, zwłaszcza tych, w których dominują papiery ze stałym oprocentowaniem, których ceny w takiej sytuacji zazwyczaj rosną.
Z bardziej ryzykownymi funduszami, inwestującymi część (stabilnego wzrostu, zrównoważone, aktywnej alokacji) lub całość (fundusze akcji) aktywów w akcje, może być różnie. Z jednej strony, spadające rentowności lokat czy funduszy pieniężnych przy rosnącej ilości gotówki w kieszeniach, teoretycznie mogą skłaniać Polaków do poszukiwania bardziej dochodowych sposobów na jej ulokowanie, a to nieodmiennie doprowadziłoby ich na rynek akcji. Większy napływ gotówki na giełdę, czy na skutek bezpośrednich inwestycji, czy wpłat do funduszy akcji, oznaczałby większy popyt, a zatem i wzrost cen walorów giełdowych spółek, a w konsekwencji wzrost zysków funduszy akcji. Z drugiej strony, deflacja, jako zjawisko w dłuższej perspektywie negatywne dla gospodarki, może się przyczynić do spadku tempa wzrostu gospodarczego, czyli pogorszenia sytuacji finansowej przedsiębiorstw (o ile teoria o deflacji prowadzącej do spowolnienia gospodarczego okaże się prawdziwa). W takiej sytuacji fundusze z mniejszym czy większym udziałem akcji w portfelach mogą więc okazać się mniej trafionym pomysłem.