Jako jeden z tematów swojego expose premier Kopacz poruszyła kwestię polskiego górnictwa. Szefowa nowego rządu zapowiedziała ochronę polskiego górnictwa przed nieuczciwą konkurencją, unowocześnienie oraz restrukturyzację branży. Premier obiecała również, że „nie ustanie w wysiłkach, by branża stała się wreszcie rentowną”. Zapewnienia jakże obiecujące. Pytanie, czy premier starczy odwagi oraz zapału na przeprowadzenie jakże niepopularnych społecznie decyzji?
Sprawa nie jest prosta. Na brak rentowności większości polskich kopalni składa się wiele czynników. Za najważniejszy uważam ceny surowca po jakich polskie kopalnie sprzedają swój węgiel. W przypadku JSW głównym determinantem jest cena kontraktowa na australijski węgiel typu hard (będącego benchmarkiem dla węgla koksującego) która spadła o prawie 65% w ciągu ostatnich 3 lat. Spadki, owszem uległy wyhamowaniu (cena 119 USD za tonę ustalona na IV kw. br.), natomiast nie jest pewne kiedy ceny odbiją od dna i zaczną rosnąć. Sytuacja na większości rynków surowcowych jest delikatnie mówiąc niezbyt ciekawa. Głównie od kondycji gospodarki Chin zależy, kiedy ceny nie tylko węgla koksującego ale również miedzi, stali czy innych metali zaczną rosnąć. Ta natomiast w ostatnim czasie wyraźnie słabnie. Analitycy przewidują, że ceny węgla koksującego będą stabilne w roku 2015, a rosnąć zaczną dopiero w roku następnym. Ceny węgla energetycznego, wydobywanego przez inne kopalnie, są niskie wskutek łagodnej ostatniej zimy i nadpodaży surowca, które doprowadziły do powstania ogromnych zwałów przy kopalniach. Wybawieniem dla sektora, choć jedynie jednorazowym, byłaby naprawdę mroźna zima.
Kolejnym postulatem premier Kopacz jest unowocześnieniu branży. Postulat bardzo trafny. Doskonałym przykładem na opłacalność inwestycji w wydajność oraz jakość wydobywanego surowca jest lubelska Bogdanka, czyli jedna z nielicznych rentownych spółek węglowych (30 mln zysku w II kw. 2014 r.). Spółka poinformowała wczoraj, że produkcja węgla w III kw. wzrosła do 2,38 mln ton (to ponad 10% więcej niż rok wcześniej). Bogdanka tłumaczy wzrost wydobycia uruchomieniem swojej ostatniej inwestycji – Zakładu Przeróbki Mechanicznej Węgla, która docelowo ma podwoić wydajność zdolności produkcyjnych. Problem polega na tym, że Kompani Węglowej, Katowickiego Holdingu Węglowego czy Jastrzębskiej Spółki Węglowej nie stać w chwili obecnej na kosztowne inwestycje podobne do tej, którą właśnie zakończyła Bogdanka. Zarządy martwią się, czy pieniędzy w kasach starczy na wypłaty pensji, co dopiero mówić o inwestycjach. Doskonałą porą na tego rodzaju przedsięwzięcia był czas prosperity na rynku węgla. Kiedy w roku 2011 ówczesny minister skarbu Aleksander Grad sprzedawał akcje JSW po 136 zł mało kto przypuszczał, że 3 lat później będą one warte prawie 30 zł. Spółka, która podczas debiutu miała ponad 620 mln zysku (I kw. 2011 r.) na chwilę obecną notuje stratę ponad 200 mln zł (II kw. 2014 r.). Nasuwa się pytanie, czy o znaczących inwestycjach w zwiększenie wydajności wydobycia oraz jakość produkowanego węgla nie można było mówić właśnie w 2011 roku?
Kolejnym „grzechem” państwowych spółek węglowych są wydęte do niesłychanych poziomów koszty pracownicze. W przypadku JSW w I półroczu br. wyniosły one aż 1,66 mld zł (43 proc. wszystkich kosztów). Średnia pensja przekroczyła 8,4 tys. zł brutto. Dla porównania w rentownej Bogdance średnia pensja sięgała 7 tys. zł a koszty pracownicze stanowiły 27 proc. wszystkich wydatków. Za dobrą monetę należy uznać ogłoszone kilka dni temu decyzje zarówno przez JSW jak i Kompanię Węglową. Władze Jastrzębskiej Spółki Węglowej rozpoczęły oszczędności od samej góry, ograniczając już od lipca o 10 proc. pensje członków zarządu. Od października podobne obniżki wynagrodzeń dotkną również kierowników niższych szczebli. Zarząd rozważa też likwidację deputatów węglowych dla emerytów od przyszłego roku (oszczędność 64 mln zł rocznie). Kolejnym krokiem ma być dyskusja na temat likwidacji 14-tych pensji (oszczędność 170 mln zł każdego roku). W przypadku Kompanii Węglowej decyzje o ograniczeniu deputatów zostały już zatwierdzone przez Zarząd (oszczędność 260 mln zł). Pytanie czy uda się porozumieć ze związkami zawodowymi, które już zapowiedziały walkę w sądzie (obawiają się w następnym kroku o likwidację deputatów dla obecnie pracujących górników). Należy postawić również pytanie, czy rząd nie zdecyduje się, w celu ratowania upadających kopalni, na przeniesienie obowiązku wypłaty deputaty dla emerytów do ZUS. W przypadku takiej „restrukturyzacji” owszem, częściowo oddłużymy kopalnie, ale za zobowiązania wobec emerytowanych górników zapłaci każdy podatnik. Nie trudno domyślić się, że z roku na rok liczba osób uprawnionych do tego świadczenia będzie rosła. W JSW deputat węglowy dla emerytów i rencistów to kwota rzędu 1,5 – 1,8 tys. zł. W przypadku obecnych pracowników to ok. 2,4 tys. zł.
Podczas swojego expose premier wspomniała również o walce z nieuczciwą konkurencją (zapewne chodzi tu o eksport węgla gorszej kaloryczności z Rosji). Warto natomiast wspomnieć, że zarówno Bogdanka jak i JSW marginalizują problem eksportu węgla do Polski określając go jako jedynie uzupełnienie krajowej produkcji, sprowadzany na specjalne zamówienia oraz głównie dla gospodarstw domowych.
Pewną szansą dla polskiego węgla jest natomiast rynek ukraiński oraz inne rynki osierocone przez nieczynne kopalnie z Donbasu.. Przypomnę, że ze względu na walki na wschodzie Ukrainy znacząco spadło wydobycie w kopalniach ukraińskich spółek Sadovaya Group czy Coal Energy. Rząd powinien zrobić co tylko może aby ułatwić spółkom z branży eksport. Zbliżający się sezon grzewczy spowoduje, że ukraińskie, bułgarskie i tureckie spółki energetyczne potrzebować będą znacznych ilości węgla. Jeśli inne kraje nie ubiegną Polski, z silnym lobbingiem i determinacją nowego rządu, mamy duże szanse na zaspokojenie znaczącej części potrzeb importowych krajów z regionu.
Słuchając całego expose nowej pani premier można było odnieść wrażenie, jakby słuchało się listy życzeniowej, a nie realnie skonstruowanego planu, z osiągalnymi celami. To samo tyczy się górnictwa. Jedyną drogą do ratowania polskiego górnictwa jest na chwilę obecną znacząca redukcja kosztów pracy, ograniczenie zatrudnienia oraz zamykanie nierentownych kopalni. Ponieważ są to bardzo niepopularne politycznie kroki, wątpię, aby premier Kopacz zdecydowała się na ich realizację podczas pierwszej kadencji swojego rządu. Ostatnia wielka restrukturyzacja górnictwa za rządów premiera Buzka w latach 1998-2002 (redukcja zatrudnienia z 242 do 141 tys. pracowników, całkowita likwidacja 13 kopalni, częściowa likwidacja 10 kopalni) doprowadziła razem z innymi reformami do upadku rządu AWS-UW. Podjęcie tak ryzykownego kroku jak prawdziwa restrukturyzacja górnictwa zmniejszyłoby zapewne szanse PO na wygraną w kolejnych wyborach. Z tego też powodu skłonny jestem twierdzić, że nowa premier pójdzie raczej łatwiejszą drogą, przetartą przez swojego poprzednika, który wykluczał masowe zwolnienia oraz zamykanie nierentownych kopalni, optujący za konsolidacją np. z branżą energetyczną (czyli łączeniem zdrowych podmiotów z chorymi). Dodając do tych pomysłów przerzucenie utraconych benefitów górniczych ze spółek kopalnianych na ZUS (czytaj: wszystkich podatników) rzeczywiście można będzie osiągnąć obiecany cel „rentowności” branży. Miejmy nadzieję, że premier nie wybierze drogi papierowej restrukturyzacji i zajmie się wyleczeniem choroby, a nie przenoszeniem pacjenta z oddziału na oddział.