W ostatnim czasie globalny rynek finansowy podzielić można na dwa odmiennie zachowujące się obozy. Jednym z nich jest Stary Kontynent, ze szczególnym uwzględnieniem strefy euro, a drugim w znacznej mierze reszta świata z pewnym wyjątkiem w postaci Japonii.
Otóż w Europie z początkiem roku ogłoszony został program ilościowego luzowania, który w istotny sposób osłabia wspólnotową walutę. To z kolei w połączeniu z niskimi cenami ropy naftowej działa jako niemały pakiet stymulacyjny dla gospodarek. Gdybyśmy prześledzili publikowane za naszą zachodnią granicą dane, to okazałoby się, że mniej więcej od listopada konsekwentnie zaskakują one pozytywnie.
Nie mogło to przejść bez echa na giełdowych parkietach, które zachowują się wręcz rewelacyjnie, co w szczególnych sposób widoczne jest w Niemczech, czyli kraju, który aktualnie najbardziej zyskuje na słabym euro. Słabsza waluta wspólnotowa ma jednak swoje drugie oblicze w postaci silnego dolara, który za sprawą oczekiwań co do rychłej podwyżki stóp procentowych w USA, zyskuje w relacji do większości walut.
Piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy tylko utwierdziły inwestorów w przekonaniu, że już w czerwcu Rezerwa Federalna zdecydować się może na zaostrzenie prowadzonej przez siebie polityki. Na tego typu oczekiwania nałożyła się seria publikacji niekorzystnych danych gospodarczych z Chin, co podkopało sentyment do rynków surowcowych i nierozerwalnie z nimi związanych rynków wschodzących. Było to widoczne szczególne we wtorek, kiedy odwrót od ryzyka nosił znamiona podobne do tego z maja 2013 roku. W tamtym czasie po jastrzębich słowach Bena Bernanke, inwestorzy zaczęli wyceniać ograniczenie programu QE3. Jak w tym środowisku wypada Polska?
Z jednej strony jako gospodarka silnie uzależniona od Niemiec korzystamy na tamtejszym ożywieniu koniunktury, a niższe ceny ropy naftowej też nam pomagają. Z drugiej jednak strony, jako kraj wciąż zaliczany do gremium rozwijających się gospodarek, nasze postrzeganie cały czas związane jest z sentymentem, jakim darzone są rynki wschodzące. Warto jednak pamiętać, że w maju 2013 roku zamieszanie z tzw. „taper tantrum” nie zatrzymało wówczas trwającej hossy w krajowym segmencie małych i średnich spółek, a jedynie wywołało korektę.
Po bardzo udanych pierwszych tygodniach roku, również teraz korekta byłaby rozwiązaniem wręcz preferowanym i umożliwiłaby schłodzenie nastrojów i zebranie sił na kolejne wzrostowe podejście, przy założeniu, że nie wybuchnie „tykająca bomba” na Ukrainie, tak jak stało się to w styczniu z innym, frankowym ładunkiem.