Poniedziałek był najgorszym od lat dniem dla giełdowych inwestorów. Indeks Shanghai Composite tąpnął o 8,5%, co było największym dziennym spadkiem tego indeksu od 2007 r. We wtorek dołożył jeszcze kolejne 7,5% spadku i w efekcie jest już na poziomie poniżej 3000 pkt. Po hossie, która wywindowała ceny akcje tak wysoko nie ma już śladu. Bessa w Chinach przełożyła się na bardzo słabą sesję także w Europie czy USA, gdzie spadki nie były aż tak spektakularne, ale jednak koniec końców indeksy traciły po 4-5%, a rynki wschodzące jeszcze mocniej. WIG, zaliczany do parkietów wschodzących, zniżkował o 5,7%. Towarzyszyła temu silna przecena na rynku surowców przemysłowych. Bloomberg Commodity spadł do poziomu najniższego od 10 lat, a cena ropy Brent zbliżyła się do 40 USD/brk.

Sytuacja poniedziałkowa może kojarzyć się z najgorszymi wspomnieniami z okresu kryzysu finansowego z 2008 r. lub późniejszego kryzysu zadłużenia państw Europy Południowej. Jest jednak pewna różnica – ciężko znaleźć tak bezpośrednią przyczynę lawinowych spadków na giełdach. Sytuacja w Chinach jest trudna już od miesięcy, a mimo to słabsze dane nie przeszkadzały w anormalnej hossie na tamtejszej giełdzie. Od czerwca jednak następuje tam realizacja zysków, a w ogóle sygnały o słabnącej chińskiej gospodarce docierają od dawna. Falę spadkową wywołał najsłabszy odczyt indeksu PMI dla chińskiego przemysłu od 77 miesięcy, ale można go uznać za jedynie punkt kulminacyjny całej serii danych poniżej oczekiwań (produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej czy bilansu handlu zagranicznego) Każą one w wątpliwość poddawać oficjalne dane o PKB publikowane przez chiński urząd statystyczny. Po piątkowej publikacji indeksu PMI inwestorzy z pewnością spodziewali się, że chińskie władze zareagują działaniami już w weekend. Tymczasem takowych nie było i możliwe, że stąd reakcja była tak silna.

Jednak już we wtorek Ludowy Bank Chin obciął stopy procentowe o 25 punktów bazowych oraz obniżył o 50 punktów bazowych stopę rezerw obowiązkowych dla chińskich banków. Jest to już piąta obniżka kosztu pieniądza w aktualnym cyklu, aczkolwiek póki co ich efekty były tylko doraźne. Taki mamy też i teraz, ale na mocno przecenione indeksy to jak na razie wystarcza. Jednak wcale nie jest powiedziane, że to koniec działań Chin. Dalsza dewaluacja juana mogłaby być kosztowna, ale w grę wchodzić może jakiś większy pakiet fiskalny. Słabsza koniunktura w Chinach ma też swoje pozytywne oblicze w niższych cenach surowców, co dla gospodarek takich jak polska czy niemiecka jest zjawiskiem korzystnym (importerzy netto ropy czy gazu). Jest jeszcze kwestia tego, co zrobi FOMC na wrześniowym posiedzeniu – biorąc pod uwagę aktualny wzrost awersji do ryzyka i ostatni protokół ze spotkania FOMC (gołębi wydźwięk) należy się spodziewać prowadzenia dalej akomodacyjnej polityki pieniężnej i odraczania podwyżek stóp co najmniej do grudnia.

Nie ma na ten moment tak dużego zagrożenia jak w 2008 r. (Lehman Brothers i rynek nieruchomości w USA) czy w 2010 r. (początek kryzysu zadłużenia w krajach Europy Południowej). Wyceny spółek przez mocny spadek stały się atrakcyjniejsze, a w USA podwyżka stóp prawie na pewno będzie odroczona co najmniej do grudnia. Zatem w najbliższym okresie warto patrzeć na sytuację na giełdach przez pryzmat okazji inwestycyjnych w długim horyzoncie czasowym, a nie przez pryzmat strachu.

 

Lukasz Rozbicki_1autor: Łukasz Rozbicki, MM Prime TFI