W poniedziałek rano poznaliśmy najnowsze dane z chińskiej gospodarki. Okazało się, że urosła ona w trzecim kwartale 2015 r. o 6,9% w porównaniu z zeszłym rokiem. Jest to wartość najniższa od globalnego kryzysu finansowego 2009 roku. Wynik ten stawia także pod znakiem zapytania osiągnięcie w tym roku 7-procentowego wzrostu PKB, postawionego za cel przez chińskie władze. Jednocześnie wzrost gospodarczy okazał się wyższy niż średnia prognoz analityków z instytucji finansowych na całym świecie, która ustaliła się na poziomie 6,8%. Obawiano się, że lipcowo-sierpniowy krach na giełdzie w Szanghaju odciśnie się mocniej na sektorze usług.
Inwestorzy i ekonomiści z innych krajów uważnie się przyglądają Chinom, gdyż jest to druga co do wielkości gospodarka na świecie, zaraz po amerykańskiej. W bardzo dużym stopniu przyczynia się ona do wzrostu globalnego PKB. Pod wieloma względami jest ona ważniejsza niż Japonia, trzecia na liście dolarowej siły ekonomiki. Jej znaczenie uwidacznia się np. w ruchach cen akcji na giełdach w Nowym Jorku i Frankfurcie, gdzie ostatnie spadki sięgające dwudziestu kilku procent były spowodowane przede wszystkim obawami o kondycję Chin. Amerykański bank centralny powinien już podwyższać stopy procentowe, gdyż rynek pracy w USA osiągnął poziomy wskazywane wcześniej jako cel. Janet Yellen, prezes FED, wstrzymuje się jednak z zaostrzaniem polityki monetarnej właśnie przez negatywny wpływ informacji gospodarczych z Chin. Także w Polsce widzimy efekty procesów zachodzących w Azji – niższy popyt na surowce obniża ich ceny na światowych rynkach, co uderza w polskie kopalnie węgla i miedzi. Co prawda nie eksportujemy dużo na Daleki Wschód, ale nasz główny partner handlowy, Niemcy, kieruje znaczną część swojej produkcji w te rejony.
Niepewność wzmacnia dodatkowo wątpliwa jakość informacji o chińskiej gospodarce. Dane ekonomiczne w pewnym stopniu są prawdopodobnie poprawiane, by odwzorować oczekiwania rządu w Pekinie. Fetyszyzowany jest szczególnie wskaźnik tempa wzrostu PKB. Efektem jest na przykład paradoksalnie zaniżenie wielkości chińskiej gospodarki, co wynika z raportu amerykańskich analityków z Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS). Wskutek używania przestarzałych standardów statystycznych z 1993 r. zaniżana jest wartość sektora usług, nieruchomości i sektorów innowacyjnych. Gdyby wzrost gospodarczy był liczony na podstawie nowszej metodologii, w wyniku efektu wysokiej bazy okazałby się niższy niż oficjalny.
Analitycy próbują określić prawdziwszy obraz chińskiej gospodarki na podstawie innych wskaźników, którymi trudniej manipulować władzom. Szczególnie popularne w tym zakresie są zużycie energii elektrycznej oraz dane o wielkości przewozów kolejowych. Mają one jednak swoje wady – dużą zmienność i niedoskonałe odwzorowanie stanu gospodarki.
Chiny zmieniają się bowiem silnie. Jeszcze do niedawna głównym motorem wzrostu był eksport dóbr konsumpcyjnych oparty na taniej sile roboczej, inwestycje publiczne w infrastrukturę i inwestycje prywatne w nieruchomości. Taki model był jednak nie do utrzymania na dłuższą metę. Powstały ogromne, niezamieszkane miasta widma lub sieć szybkich kolei większa niż w jakimkolwiek innym kraju. Problemy te zostały zauważone przez władze, które starają się ostrożnie przekierować chińską gospodarkę na model oparty o popyt wewnętrzny i konsumpcję prywatną. Jednym słowem chcą upodobnić ją do krajów rozwiniętych, takich jak Japonia czy USA. Efektem są rosnące płace i niższe zużycie surowców, takich jak węgiel, ropa naftowa czy miedź.
Poniedziałkowe dane dobrze obrazują ten proces. Usługi i konsumpcja w III kw. urosły dużo bardziej niż produkcja i eksport. Chińskie Biuro Statystyczne podało też dane za wrzesień na temat produkcji przemysłowej, która wzrosła o 5,7%, najmniej od 6 miesięcy i mniej niż prognozy na poziomie 6,0% r/r. Jednocześnie sprzedaż detaliczna wzrosła w stosunku do poprzedniego roku o 10,9%, najmocniej od 8 miesięcy. Sektor usługowy zużywa stosunkowo mniej energii elektrycznej, zaś malejące ceny paliw obniżają względną atrakcyjność przewozów kolejowych. Zjawiska te obniżają trafność szacowania chińskiego PKB na bazie nieoficjalnych danych.
Niejednorodność struktury wzrostu gospodarczego powoduje, że odpowiedź na pytanie o wpływ Chin na resztę świata nie jest jedna. Ci, którzy zainwestowali w chiński przemysł eksportowy albo producenci surowców będą tracić. Jednocześnie koncerny wysyłające do Azji towary kupowane przez klasę średnią, takie jak Apple czy Daimler, powinny zyskiwać.
Nie możemy też zapominać, że ta transformacja Chin może jeszcze zmieniać swoją dynamikę i zaskakiwać. Chińska gospodarka szuka nowej równowagi. Równocześnie z transformacją następuje też liberalizacja, władze dopuszczają coraz więcej sił rynkowych, co może zwiększać niepewność. Rząd w Pekinie nie rezygnuje jednak z tradycyjnych metod stymulacji gospodarki, żeby nie dopuścić do niekontrolowanych zmian. Obniżane są podatki od sprzedaży samochodów, zmniejszone zostały wymagania związane z pożyczkami hipotecznymi. Władze w repertuarze mają jeszcze wiele narzędzi pobudzenia wzrostu ekonomicznego.
W tym momencie nastroje wśród inwestorów na świecie są raczej pozytywne. Złe informacje z Chin przyjmowane są dużo spokojniej niż jeszcze miesiąc temu. Giełdom udaje się utrzymywać od początku października trend wzrostowy. Ta nowa równowaga jest jednak dosyć chwiejna.