Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy w okresie powodzi nasz rząd podejmuje decyzję, że pomaga tylko tym poszkodowanym, którzy mieszkają po prawej stronie Wisły. Absurd? Taki sam, jak wybranie przez rząd spośród 1,7 mln kredytobiorców hipotecznych tylko tych frankowych, aby nieść im pomoc, jeśli nie są w stanie regulować rat. Czy osoba, która ma problem ze spłatą kredytu złotówkowego lub w EURO nie zasługuje na wsparcie?
Pamiętajmy też, że nie wszyscy frankowicze tej pomocy potrzebują. Jeśli dana osoba brała kredyt pod koniec 2008 roku, kiedy frank był po 3 złote i udało się jeszcze uzyskać niską marżę – nie ma powodu narzekania na posiadany kredyt.
Nie wiemy także, co kryje się za pi-arowym hasłem, że rząd frankowiczom chce pomagać. Czy mają to być budżetowe dopłaty dla poszkodowanych przez kredyty walutowe? Czyli kolejna forma rozdawnictwa publicznych środków, aby przypodobać się pewnej grupie wyborców?
Powyższy wstęp wcale nie oznacza, że uważam – jak część naszych rodaków – iż frankowicze sami są sobie winni i nie należy im się żadna pomoc. Wręcz przeciwnie. Bowiem głównym winowajcą w problemach wynikłych przy umowach kredytowych w CHF są twórcy tego trefnego produktu. Czyli nasze banki. Bankowcy przed oczywistymi zarzutami bronią się dość nieporadnie, twierdząc, że przecież „widziały gały co brały”. W ten sam sposób może się bronić jednak każdy producent felernych towarów. Przykładowo autosalon sprzedający samochody z lipnymi hamulcami może się tłumaczyć, że wiadome jest, że przecież nie ma aut bezawaryjnych i każde może się czasem zepsuć: kupujący powinien więc całość ryzyka wziąć na siebie. Albo jeździć autobusem.
I tu dochodzimy do sedna problemu. Zamiast stwarzać pozory troski o los wybranej grupy kredytobiorców, powinniśmy iść w kierunku zmiany prawa lub zmian w jego interpretacji. Mam na myśli m.in. tworzenie takich narzędzi prawnych, które w podobnych sytuacjach ewidentnej winy banku w relacjach z klientem (np. w sytuacji strat przedsiębiorców poniesionych na opcjach walutowych), dawało by poszkodowanym skuteczną możliwość obrony w sądzie własnych interesów.
Jest dla mnie zadziwiające, jak mocno uwierzyliśmy, że obowiązujące w naszych kraju akty prawne nie dotyczą banków.
Mamy na przykład Ustawę o ogólnym bezpieczeństwie produktów z 12 grudnia 2003 roku: dlaczego nie uwzględnia ona produktów bankowych? Mamy Ustawę z dnia 16 kwietnia 1993 r. o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, którą niektóre banki kompletnie ignorują; mam na uwadze stosowanie nieuczciwej reklamy. Niedowiarkom polecam lekturę strony www wybranego banku w zestawieniu z działaniem tej instytucji w realu…
W kwietniu 2013 roku Związek Banków Polskich wydał bardzo rzetelne opracowanie pod nazwą „Kodeks Etyki Bankowej”, w którym to już pierwszym akapicie znajdziemy co następuje:
„Mechanizmy rynkowe są koniecznymi, lecz niewystarczającymi wyznacznikami działalności banków. Stąd niezbędne jest uwzględnienie także wartości etycznych w procesie podejmowania decyzji ekonomicznych”. Proszę wskazać choćby jeden bank, dla którego te piękne słowa są wyznacznikiem działania w każdej sytuacji, kiedy kredytobiorca ma problem ze spłatą zobowiązania.
Wystarczy, że zaczniemy egzekwować od banków obowiązujące prawo, skutecznie domagać się stosowania zasad zapisanych w Kodeksie Etyki Bankowi oraz surowo karać za nieprzestrzeganie tychże, a natychmiast zginie problem z kredytami we frankach, czy opcjami walutowymi.
W jaki sposób? Twórca felernego produktu weźmie na siebie odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przez swój wynalazek. Bo przecież odpowiedzialność to nic innego jak ponoszenie konsekwencji za swoje działania i zaniechania. Także za popełnione błędy. Skoro powyższe jest standardem w zawodzie lekarza, dlaczego bankowcy – także przedstawiciele zawodu publicznego zaufania – pozostają bezkarni za negatywne skutki swoich czynów?
autor: Krzysztof Oppenheim, Nieruchomości Boża Krówka