Finał czwartkowej sesji za oceanem niewiele miał wspólnego z początkową mini euforią. Z sięgającego w przypadku S&P500 w najlepszym momencie 1,45 proc. entuzjazmu byków została tylko końcówka. Zbieżność w czasie zmiany nastrojów na giełdzie z ponownym tąpnięciem notowań ropy, nie pozostawia wątpliwości co do powodów odwrotu inwestorów od akcji. Bariera 60 dolarów za baryłkę została przełamana. Pozostaje pytanie, co dalej?
Czwartkowa sielanka na nowojorskim parkiecie trwała dokładnie tyle, ile notowania ropy naftowej stabilizowały się minimalnie powyżej środowego zamknięcia. Pierwszy atak podaży Wall Street jeszcze zniosła. Ale gdy około godziny 20.00 pękło 60 dolarów za baryłkę, indeksy poleciały w dół. Dow Jones zdołał uratować 0,36 proc., zaś S&P500, wspomniane 0,45 proc. Wykresy obu wskaźników nie wyglądają po tym wydarzeniu najlepiej, ale o wyglądzie obrazka ilustrującego notowania amerykańskiej ropy WTI lepiej nie mówić. W ciągu dnia spadały one do 58,99 dolara, czyli o 3,6 proc. Przed końcem handlu udało się wrócić minimalnie powyżej 59 dolarów.
Nasz WIG20 jakby wyczuł, co się za oceanem święci. Najpierw niechętnie poddawał się gwałtownej poprawie nastrojów, widocznej w pierwszej godzinie handlu na Wall Street, a w trakcie końcowego fixingu oddał 5,5 punktu ze zdobytych z trudem ponad 13 i bykom zostało ledwie 8 punktów zysku, w porównaniu do stanu ze środy. Dobre i to, choć niczego nie zmienia. Z obserwacji zmian w stawce indeksu blue chips warto jedynie zwrócić uwagę, że w spadkowej części tabeli znalazły się wszystkie banki, poza Pekao, w przypadku którego bilans sesji wyszedł na zero. Na różnych biegunach znalazły się walory PKN Orlen, zyskujące ponad 2 proc. i Lotosu, tracące 0,6 proc. oraz papiery PGE zwyżkujące także ponad 2 proc. i Tauronu, taniejące o 0,4 proc. Coraz bardziej martwi postawa wskaźników średnich firm, które dziś powinny ruszyć do góry, by nie powiększyć złego wrażenia i przestać straszyć perspektywą głębszego spadku.
O poprawę nastrojów przed południem może nie być łatwo. Zanim poznamy dane o nastrojach amerykańskich konsumentów, które mogą osłodzić notowania, trzeba będzie przełknąć niejednoznaczne wieści z Azji i niepewne informacje o produkcji przemysłowej w strefie euro.
W Japonii w październiku produkcja przemysłowa wzrosła co prawda w porównaniu do wrześniowej o 0,4 proc., a więc dwukrotnie mocniej niż się spodziewano, ale taka dynamika nie wydaje się szczególnie imponująca, a w porównaniu do stanu sprzed roku raportowano spadek o 0,8 proc. To mniej, niż oczekiwana obniżka o 1 proc., ale i w tym horyzoncie nie ma powodów do radości. Wystarczyły jednak, by podnieść Nikkei o 0,7 proc.
W Chinach też niewyraźnie, bo dynamika produkcji przemysłowej obniżyła się z 7,7, do 7,2 proc., a spodziewano się spadku do 7,5 proc. Z kolei sprzedaż detaliczna wzrosła o 11,7 proc., czyli o 0,2 punktu mocniej niż się spodziewano, a inwestycje w aglomeracjach zgodnie z oczekiwaniami zwiększyły się o 11,7 proc. Shanghai Composite rósł po tych publikacjach o 0,1 proc. Oczekiwania co do październikowych osiągnięć europejskiego przemysłu nie są wygórowane. Analitycy liczą, że podobnie jak miesiąc wcześniej, produkcja wzrosła o 0,6 proc.
Poranek przynosi zwyżki notowań ropy o kilka dziesiątych procent, zbyt skromne, by ceny WTI powróciły powyżej 60 dolarów. Baryłkę surowca europejskiego można kupić za nieco ponad 63 dolary. Symbolicznie zwyżkują kontrakty na miedź i równie symbolicznie spada srebro. Pochodne na amerykańskie indeksy tracą po 0,2 proc., sygnalizując że wieczorne osłabienie na Wall Street nie było wypadkiem przy pracy. Kontrakty na CAC40 i DAX-a idą w dół po 0,1 proc.