Sytuacja na rynkach uległa w ostatnim czasie wyraźnej poprawie. W ślad za serią lepszych publikacji z USA, odbudowie uległ wcześniej poważnie nadszarpnięty sentyment rynkowy, a lepsza postawa surowców wyraźnie poprawiła koniunkturę wokół rynków wschodzących. Ta ostatnia kwestia ma swoje pozytywne przełożenie na GPW, której przynależność do koszyka krajów rozwijających się jest w ostatnich dniach aż nadto widoczna.
Sam rynek w Warszawie wkupił się nieco do łask również za sprawą deeskalacji wcześniej napiętej sytuacji wokół nowej ekipy rządzącej, czy jej poczynań. Plan realizacji obietnic wyborczych konsekwentnie się wydłuża, by w końcu zapewne ulec modyfikacjom, które uwzględnią ograniczone możliwości budżetu. Nieco ucichł również temat przewalutowania kredytów walutowych, a pomoc dla górnictwa od dłuższego czasu nie może przejść do fazy implementacji. Niejako synonimem końca męczącego procesu odbudowy wydaje się być możliwe przebicie psychologicznego poziomu 1900 pkt. w przypadku indeksu WIG20.
Biorąc pod uwagę to co rynek pokazał do tej pory (dwie bardzo udane sesje z powracającym kapitałem zagranicznym – 17 lutego i 3 marca) oraz wciąż widoczny potencjał do zwyżek w otoczeniu, wydaje się, że kontynuacja wzrostów jest jak najbardziej możliwa. Zresztą patrząc na konsekwentnie wyrysowaną i prowadzoną wspomnianą przed dwoma tygodniami formację podwójnego dna na Wall Street, nie można mówić o większym zaskoczeniu. Obserwacja rynku wciąż nastraja jednak poczuciem przeżywania deja vu wobec podobnych wydarzeń z drugiej połowy minionego roku. Tak samo jak wtedy, również teraz wyceny stały się zbyt pesymistyczne wobec realnej koniunktury w globalnej gospodarce. Ta nie jest dobra i wciąż się pogarsza, ale z pewnością nie jest na tyle fatalna, by obwieszczać rychłe ryzyko recesji. Pamiętać więc trzeba, że przeżywana minihossa stoi na glinianych nogach. Fundamenty rynku surowców się przecież nie zmieniły i wciąż mówimy o nadpodaży. Do tego każdy wzrost cen będzie zmniejszał presję do redukcji wydobycia, co konsekwentnie uniemożliwia zbilansowanie sił popytu i podaży.
Z kolei lepsze dane i klimat inwestycyjny mogą onieśmielić Rezerwę Federalną do kolejnej podwyżki stóp, która – podobnie jak ta z grudnia – wywołałaby wzrost turbulencji na parkietach. Inwestorzy nie mogą też liczyć na sprzyjającą działalność innych banków centralnych. Rynek w ostatnim czasie podniósł się bowiem nie dzięki bankierom, ale wbrew ich działaniom. Dalsze eksperymentowanie z jeszcze większymi ujemnymi stopami owocuje coraz mniejszymi benefitami, a rosnącymi kosztami. Wszystko to oznacza, że zwyżkami cieszyć się należy, póki one są, gdyż ciężko wróżyć im długoterminową trwałość.