Wielkimi krokami zbliża się koniec kwietnia, co niejako z kronikarskiego obowiązku każe przypomnieć o starej giełdowej maksymie „sell in May and go away”. Skrótowo ujmuje ona utrzymujący się od wielu lat sezonowy wzorzec giełdowych stóp zwrotu.
Mimo powszechnej znajomości tego zjawiska, nie zanika ono. Jest to pewien ewenement, który po dziś dzień nie został wyjaśniony i nie wiemy, dlaczego tak się dzieje, że stopy zwrotu z miesięcy letnich co do zasady nie są w stanie dorównać tym z okresu zimowego. Być może wynika to z dominacji północnej półkuli globu i obowiązującego w niej kalendarza urlopowego, przed którym i w trakcie którego pogoń za zyskiem ustępuje miejsca większej ostrożności. Kulminuje ona jesiennym strachem, kiedy „upchane” podczas wakacji trupy z szaf zaczynają wypadać. Warto sobie przypomnieć, że Lehman Brothers upadł w połowie września, czyli po letnim uspokojeniu, które okazało się ciszą przed prawdziwą burzą.
Statystyka pod tym względem jest nieubłagana i od początku funkcjonowania indeksu WIG20 mediana jego stóp zwrotu pomiędzy listopadem a kwietniem wynosi niemalże 10%, podczas gdy od maja do końca października wykazuje stratę przekraczającą 3%. Duży wpływ na to miała burzliwa historia lat 90., po których te wyniki ulegają wygładzeniu, ale różnica na korzyść zimowego półrocza i tak się utrzymuje. Większą konsekwencją charakteryzują się mniejsze spółki zgromadzone w indeksie sWIG80, gdzie pomilenijna sezonowość wciąż jest nadzwyczaj widoczna. Mediana stóp zwrotu w okresie letnim wynosi -2%, podczas gdy zimą cieszyć się można średnimi zyskami rzędu 19%.
Jak będzie tym razem – nie wiemy, ale historia każe studzić optymizm, szczególnie że ów wzorzec w podobnym stopniu dotyczy rynków zagranicznych. Te zresztą w ostatnim czasie prezentują się okazalej niż GPW, której honoru bronią jedynie małe spółki. Indeks sWIG80 wyszedł na nowe lokalne maksima, podobnie jak średnia dla całego spektrum rynków wschodzących, indeksy z Wall Street czy niemiecki DAX. Ten ostatni swoją siłę wydaje się czerpać z sukcesu w ustabilizowaniu koniunktury u ważnego partnera handlowego – Chinach.
Lokalnie WIG20 pozostaje słabszy i do psychologicznego poziomu 2000 pkt. nawet się nie zbliżył. Wydaje się, że do głosu po przerwie wróciły lokalne ryzyka, co dobrze sygnalizowało wczorajsze gorsze zachowanie sektora bankowego. Na arenie globalnej niepewności jakby mniej, ale być może jedynie ukrywa się ona pod postacią zbyt dużej wiary w gołębi Fed, która nie wydaje się w pełni uzasadniona.