Wojna o kredyty „frankowe”. Kto ma rację?
W ubiegłym tygodniu, kiedy to BANKO masakrował rodzinę Państwa Kowalskich (patrz: Odcinek 4. Poradnika), zakończył się inny pojedynek, którego tłem były także kredyty frankowe. Był to mecz w Bankowej Lidze Mistrzów, chodzi o starcie gigantów: Lobby Bankowe vs. Prezydent RP. W pierwszej rundzie – ku zaskoczeniu fachowców – Prezydent całkiem nieźle boksował. Zadał nawet jeden dość silny cios: była to próba powalenia przeciwnika kursem sprawiedliwym.
Niestety, w drugiej rundzie, faworyt i nadzieja frankowiczów został powalony przez potężnego wroga i pojedynek ten zakończył się ciężkim nokautem. PAD na deski bezładnie padł i na razie, ani myśli stanąć do walki raz jeszcze. Ponoć ma się przez najbliższy rok reanimować spreadem…
Sprawa kredytów frankowych, lub „niby-frankowych” (co utrzymują pechowi nabywcy tych produktów), ciągnie się niczym mydlana opera. Kto w tym sporze ma rację? Opinie Polaków w tej kwestii są podzielone – to zasługa głównie lobby bankowego i trolli opłacanych naszymi oszczędnościami pozostawianymi w bankach. Jednakowoż, z punktu widzenia bankowości – dziedziny w której specjalizuję się prawie od 25 lat – odpowiedzialność banków na frankowe szaleństwo jest absolutnie bezdyskusyjna.
Właśnie stoi koło mnie BANKO – bohater poprzedniego odcinka i głupio się uśmiecha na moje słowa. Twierdzisz BANKO, że nie mam racji? Okej, to pogadajmy na ten temat. Po pierwsze:
Czy ty w ogóle miałeś franki?
I tu na twarzy BANKO, nie wyrażającej na ogół żadnych uczuć, czy nawet oznak życia, ukazał się promienny uśmiech: tak zwaną pełną gębą (przyp. aut.).
– Oczywiście, że miałem – zakrzyknął BANKO – zobacz, oto dowody zakupu tej waluty!
– BANKO, a skąd wziąłeś na to kasę? – to już moja kwestia – czy to były Twoje środki? Czy nie przypadkiem zakupów tych dokonałeś z lokat klientów?
BANKO wyraźnie się zmieszał. Widzi już, że wpadł w zastawioną przeze mnie pułapkę. Coś tam tylko burknął pod nosem, że nie może odpowiadać na moje pytania, zasłaniając się przy tym tajemnicą bankową.
– Skoro dokonałeś zakupu franków ze środków swoich klientów, czy aby na pewno miałeś na to ich zgodę? Oczywiście mam na uwadze zgodę wyrażoną w formie pisemnej! – ciągnąłem wątek frankowy – Nie miałeś BANKO! Czyli oszukałeś deponentów! Oni ci zaufali, licząc naiwnie, że odpowiednio zabezpieczysz wpłacane środki. W zamian zgodzili się na liche odsetki. A ty się zabawiłeś tymi pieniędzmi w giełdę walutową! Na tej samej zasadzie mogłeś zagrać depozytami na forexie, czy też pograć na bazarze w trzy karty! Jak wygrasz – bierzesz całą pulę, ale przy przegranej – winę zrzucasz na niewdzięcznych kredytobiorców, którzy siłą wymusili na tobie kredyty w szwajcarskiej walucie. Nie tak było BANKO?
– Zamieniając środki swoich klientów na franki, złamałeś więc naczelną, świętą zasadę bankowości, jaką jest dbałość o bezpieczeństwo depozytów! Za to KNF powinien ci zabrać licencję na prowadzenie działalności bankowej! Masz coś na swoje usprawiedliwienie? – zakończyłem pytaniem
BANKO jakoś tematu nie podjął, mrucząc jedynie pod wielkim nosem, że działał zawsze w najlepszej wierze. Jakby ktoś temu wierzył… Po czym się odwrócił, chcąc pewnie ten dyskurs zakończyć (przyp. aut.)
– BANKO, nie skończyłem jeszcze! – to Ja
A słyszałeś coś o prawie ochrony konsumenta?
– No jasne – odparł pewnie BANKO.
– Dobrze, widzę – fachowiec z ciebie! – to znowu moja kwestia – A czy możesz mi powiedzieć, ale tak szczerze: skąd się wzięły hipoteczne kredyty frankowe? Swoje kredyty nazywacie „produktami”, nieprawdaż? Kto więc jest producentem i sprzedawcą „produktów frankowych”? Ty BANKO, czy klienci?
BANKO rzucił coś na temat zapotrzebowania społecznego. Ciągnę więc dalej ten wątek:
– A jeśli lek na ból głowy, na który oczywiście jest „zapotrzebowanie społeczne”, okaże się trucizną, to kto ponosi odpowiedzialność za skutki użycia tegoż? Pechowy nabywca, czy producent leku, który okazał się trucizną?
– Tak BANKO, Twoja odpowiedzialność za skutki kredytów frankowych jest niekwestionowana! Jako producenta i sprzedawcę tych wyjątkowo toksycznych towarów! Nie wyłgasz się z tego!
– Poruszasz dziwne tematy, kredyty to zupełnie co innego niż jakieś tam lekarstwa – odpowiedział BANKO, ale jakoś bez przekonania.
– Dobra BANKO, nie mówmy o lekach. Porozmawiajmy o kredytach – to moja kwestia – na tym się chyba znasz?
Po raz drugi podczas tej rozmowy, twarz BANKO wyraźnie się rozpromieniła.
– Jasne – odpowiedział pewnym głosem (tym razem pewnym – przyp. aut.).
– Dobra BANKO, zadam ci więc kolejne pytanie (mówię teraz Ja):
Co ty wiesz o kredytach walutowych?
– Bardzo dużo, mówisz? – to ciągle Ja – to powiem ci, czego ja się nauczyłem na lekcji numer jeden z tej dziedziny. Jest to absolutnie podstawowa zasada bezpieczeństwa kredytów w walutach obcych: nigdy nie bierz kredytu w danej walucie, jeśli nastąpiło jej znaczące osłabienie wobec waluty narodowej!
– BANKO, to przecież elementarz każdego bankowca, a nie żadna wiedza tajemna! – ciągnę Ja – Ale tobą, jak zawsze zresztą, kierowała jedynie chciwość! Udzielanie kredytów frankowych w latach 2007-8, to niemal dokładnie to samo, co wysłanie kierowców na zimowy, górski rajd na łysych oponach! Sprowokowałeś nieszczęście setek tysięcy kredytobiorców, którym w tym okresie – z pełną świadomością konsekwencji – wciskałeś frankowe hipoteki, reklamując te produkty jako sprawdzone i bezpieczne!
– Ale skąd mogłem wiedzieć, że frank skoczy tak wysoko! Klientów zresztą uprzedzałem o ewentualnym wzroście waluty. I to akurat mam na piśmie! – broni się BANKO.
– Świetnie BANKO, a o czym uprzedzałeś klientów? – teraz Ja – Coś ci jeszcze w takim razie powiem:
zgodnie z prawem bankowym wiele umów w CHF można podważyć!
– Jak doskonale wiesz BANKO, kredyt nie może zostać udzielony w sytuacji, kiedy wnioskodawca nie posiada zdolności kredytowej. Badając zdolność kredytową, zakładałeś maksymalny wzrost raty o 20 procent, taką też informację przekazywałeś klientom na temat ich ewentualnego ryzyka, związanego z tą formą zadłużenia. Udzieliłeś więc pewnie ponad 100 tysięcy kredytów w CHF w sytuacji, kiedy klient nie miał szansy na spłatę rat: mam na uwadze sytuację kiedy wzrosła ona nie o 20 proc., ale ponad dwukrotnie!
Takie umowy powinny być z oczywistych względów unieważnione! Właśnie od tego typu analiz masz swoje departamenty ryzyka kredytowego, nieprawdaż? – podsumowałem ten zarzut kończąc pytaniem (retorycznym – przyp. aut.)
– Przecież każdy może zrobić błąd w kalkulacjach – nieprzekonywująco bronił się BANKO.
– Skoro było takie ryzyko – dalej atakuję mego adwersarza – to
trzeba się było ubezpieczyć!
– Do każdej umowy wciskałeś klientom spory pakiet ubezpieczeń, które nota bene, nie chroniły ich przed niczym. Te pseudo-polisy jedynie zwiększały twoje zyski! Trzeba więc było dodać jeszcze jedno ubezpieczenie, za które i tak zapłaciłby klient – od ryzyka kursowego. Wtedy, kiedy rata skoczyłaby powyżej 120 proc. w stosunku do dnia uruchomienia, nadwyżkę musiałby wziąć na siebie ubezpieczyciel. Zainteresowałeś się przygotowaniem takiej oferty? – zapytałem, znając oczywiście odpowiedź i na to pytanie.
– Daj mi już spokój! Jak jesteś taki mądry – to idź z tym do sądu! – zaśmiał się szyderczo BANKO i odszedł w swoją stronę.
I tu, niestety, BANKO pokazał swoją największą przewagę. Lobby bankowe zadbało, aby wszystkie najważniejsze w naszym kraju instytucje – z sądami włącznie – nie zrobiły krzywdy sektorowi finansowemu. Nie wierzysz czytelniku? To sprawdź statystki wyników spraw, w których stroną postępowania był bank. I zobacz w jak małym procencie sąd przyznawał rację drugiej stronie. Sporami sądowymi na linii bank – kredytobiorca zajmę się w kolejnej części Poradnika.
Dopóki tego nie zmienimy, jesteśmy na z góry przegranej pozycji. Banki będą bez żadnych oporów i konsekwencji wciąż pacyfikować niesubordynowanych klientów, tak jak to opisałem w poprzednim Odcinku poradnika. Ale jak widać z niedawnej historii – mogą także bezkarnie ośmieszyć głowę Państwa, czyli Prezydenta RP i robić to w świetle jupiterów. Na naszych oczach.