Yes, we can” – tymi słowami w 2008 roku zainaugurował swoją prezydenturę Barack Obama. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, czy gabinet byłego prezydenta USA rzeczywiście zrobił dla amerykańskiej gospodarki wszystko, co mógł. Jedno zrobił na pewno. Przeforsował ustawę o systemie opieki zdrowotnej, potocznie nazywaną „Obamacare”.
Co to ma wspólnego z obecną sytuacją na amerykańskiej giełdzie?
Bardzo wiele. Obamacare jest dla gabinetu Donalda Trumpa dużą przeszkodą w realizacji najważniejszych postulatów wyborczych. Obecny system ubezpieczeń zdrowotnych w USA jest na tyle drogi, że dopóki funkcjonuje, dopóty nie ma co liczyć na obiecane cięcia podatków czy inwestycje w infrastrukturę. A przecież to fundamenty „Trumponomics”, na których Republikanie zamierzali oprzeć dalszy rozwój amerykańskiej gospodarki.
Inwestorzy czekają na rozwój wypadków
Na przestrzeni ostatnich miesięcy inwestorzy wierzyli w pozytywne skutki „Trumponomics”, m.in. wzrost zysków spółek oraz konsumpcji prywatnej w USA. Spodziewali się, że działania gabinetu Trumpa przedłużą obecny cykl wzrostowy na Wall Street nawet o dwa lata. Odwołanie przez Republikanów głosowania nad zniesieniem Obamacare podkopało nieco ich wiarę w polityczną siłę Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej. Stąd też ostatnie, niewielkie spadki na giełdzie w USA i w innych częściach świata. Na razie mamy polityczny pat. Co dalej?
Globalne rynki akcji urosły już na tyle, że dalsza koniunktura (przynajmniej przez jakiś czas) będzie uzależniona od rozwoju sytuacji w amerykańskim parlamencie. Dotyczy to również warszawskiej giełdy. Pozostaje więc czekać na triumfalne „yes, we can” z ust Trumpa. A jeśli się nie doczekamy, na osłodę pozostaną nam rosnące zyski spółek oraz poprawiająca się sytuacja gospodarcza w USA, Europie, a także na naszym rodzimym podwórku – w Polsce.
Autor: Ryszard Rusak, dyrektor inwestycyjny ds. akcji Union Investment TFI