BIZNES TUBA – dalej BT.

Krzysztof OPPENHEIM, Prezes Zarządu „Nieruchomości Boża Krówka”  (dalej KO), ekspert finansowy od kredytów hipotecznych, restrukturyzacji i upadłości konsumenckiej, związany z bankowością od 1993 roku.

BT.  Prezydent Duda i przyszła Pani Premier – Beata Szydło mówią jednym głosem o konieczności repolonizacji banków. Pan również ten temat podnosił w jednym z wywiadów dla Biznes Tuby.

Dla osób, które choć trochę rozumieją branżę bankową, fakt, że te instytucje powinny być częścią państwa to „oczywista oczywistość”. Moim zdaniem należy dążyć nie tylko o repolonizacji banków, tylko do ich renacjonalizacji.

Skąd więc taka konieczność wynika?

 Banki – z założenia – mają wspierać gospodarkę danego kraju. Między innymi dlatego przyznano im specjalne przywileje, które niedostępne są dla innych komercyjnych podmiotów. Na przykład stworzenie przez państwo systemu zabezpieczenia depozytów, czy też uproszczone procedury egzekucji należności, którym dysponują wyłącznie banki. Nie da się połączyć tego celu z wyłącznym nastawieniem na zysk danej instytucji: a właśnie taką sytuację obecnie obserwujemy w Polsce. Na dodatek jest to dążenie do zysku za wszelką cenę, m.in. poprzez podejmowanie bardzo ryzykownych działań biznesowych w zakresie polityki kredytowej, które narażają na ryzyko obie strony transakcji: i kredytobiorców, i kredytodawcę.

Ma Pan pewnie na myśli kredyty frankowe?

 Nie tylko. Przypomnijmy hasło „opcje walutowe” – toksyczne produkty wymyślone przez banki, które doprowadziły do bankructwa wiele poważnych firm. Urąga także wszelkim normom bezpieczeństwa obecna polityka wielu banków, tj. nastawienie się na sprzedaż kredytów konsumpcyjnych. Szkodowość w tej grupie produktów bankowych dochodzi do 30 proc., przy obecnej marży na poziomie maksimum 8.5 proc. Przy ocenie szkodowości należy bowiem uwzględnić fakt, że rokrocznie banki wyprzedają od 5 do 6 mld zł niespłacanych pożyczek konsumpcyjnych firmom windykacyjnym.     Za tak zwany psi grosz: ze względu na fakt, że są to produkty nie zabezpieczone, oraz że dłużnicy mogą uciec w upadłość konsumencką.

Czyli w Pana opinii banki realizują własną, bardzo ryzykowną politykę kredytową, łamiąc tym samą naczelną zasadę bankowości jaką jest dbałość o bezpieczeństwo depozytów? Co na to Komisja Nadzoru Finansowego?

Instytucja ta – skądinąd słusznie – próbuje nie wzbudzać paniki na rynku. Dlatego też Przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak, jak mantrę powtarza, że sektor finansowy jest w Polsce bezpieczny. A faktycznie, przy obecnej polityce banków, ani sektor ten nie jest bezpieczny, ani – tym bardziej – nasze oszczędności, które trzymamy w bankach.

Przecież bezpieczeństwo depozytów zapewnia nam Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Mówimy oczywiście o depozytach do kwoty 100 tys. euro.

Drobne uzupełnienie: w BFG zgromadzone są środki na poziomie 10 mld złotych, a depozyty, które pozostawiliśmy w bankach to kwota około 850 mld złotych. To się ładnie nazywa jako nieadekwatność kapitałowa: jak się jeden bank sypnie, to nie już starczy kasy dla pechowców, którzy tej instytucji naiwnie powierzyli swoje oszczędności. A jak to się wydarzy wybuchnie panika i nasi rodacy rzucą się do kas w innych bankach, aby jak najszybciej wypłacić swoje oszczędności. Co to oznacza dla sektora finansowego? Dwa dni i pozamiatane. Runie cały, budowany przez ponad 25 lat system finansowy. A wszystko przez chciwość zagranicznych banków. W mojej opinii taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny w okresie najbliższych 4-5 lat. Chyba, że doczekamy się prawdziwego nadzoru nad działalnością banków. Ostatnie wypowiedzi Prezydenta oraz Pani Beaty Szydło dają nadzieję, że to się wydarzy.

Czy nie przesadza Pan z tak czarną wizją przyszłości polskiego sektora bankowego? Przecież banki rokrocznie wykazują świetne wyniki finansowe, ostatnio są to zyski na poziomie 16 mld zł rocznie.

16 mld zysku rocznego? Wolne żarty! Jak Pan słusznie zauważył, banki „wykazują” takie dochody, a nie faktycznie je osiągają. To zasadnicza różnica. Od kilku lat krajowa bankowość opiera się na kreatywnej księgowości, którą przyszła do nas z Unii Europejskiej. Otóż od 2005 roku Polska została zobowiązana do stosowania tzw. międzynarodowych standardów rachunkowości, które działają u nas pod tajemniczym kryptonimem MSR 39. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, od 2005 roku banki mogą księgować w pozycji „przychód”, wirtualne zyski z niespłacanych kredytów. Także w sytuacji, kiedy dłużnik już dawno zaprzestał spłaty zobowiązania.

Czy dobrze Pana rozumiem: banki zarabiają na niespłacanych kredytach?

Zarabiają – ale wirtualnie. Ale pociąga to też swoje inne, bardzo niebezpieczne konsekwencje. Wszelkie dywidendy, czy premie dla zarządów wypłacane są faktycznie nie z zysków, a z naszych oszczędności. Oraz przy ewentualnym problemie ze spłatą kredytu, bankowi zupełnie nie opłaca się restrukturyzacja tego zobowiązania. Brak obsługi kredytu nie zmniejsza dochodowości z tej transakcji, lecz ją zwiększa. Bank może wpisywać sobie do pozycji „dochód” odsetki karne od niespłacanego kredytu, a te są zwykle wyższe od odsetek wynikających z umowy kredytowej.

Czy w Pana opinii repolonizacja może zahamować podobne praktyki?

Chyba wszyscy jesteśmy zgodni, że trzeba się zabezpieczyć przed upadkiem sektora finansowego. Dopóki jednak za tymi instytucjami stoją chciwi, zagraniczni bankierzy: niewiele da się zrobić. Zadaniem obecnych właścicieli jest wyciąganie jak najwięcej kasy z polskiego oddziału. A jak bank ten będzie zagrożony upadłością? Pewnie wyciągną rękę do Skarbu Państwa, grożąc, że jak nie znajdą się na pomoc środki z budżetu, to nasi rodacy stracą swoje oszczędności, które tej instytucji powierzyli. Skuteczna obrona sektora bankowego przed zbliżającą się katastrofą to przejęcie kontroli nad tymi instytucjami.

Czy poradzimy sobie jednak bez know-how, które wnoszą polskiej bankowości zagraniczne instytucje?

 Jakie know-how? Może jedynie w kwestii kreatywnej księgowości i różnych sposobach wyciągania kasy z Polski do spółki – matki. W tym są naprawdę dobrzy! Proszę zwrócić uwagę, że absolutnym liderem na krajowym rynku bankowym jest nasz PKO BP. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że bank ten cieszy się największym zaufaniem Polaków. Ale także właśnie przez fakt, że jest pod kontrolą Skarbu Państwa. A zarobione przez ten bank pieniądze pozostają w kraju. Pamiętajmy, że mamy w Polsce wielu świetnych bankowców, którzy mogą poprowadzić daną instytucję znacznie lepiej niż robią to ich zagraniczni koledzy po fachu. Mało kto wie, że w latach 90-tych ubiegłego wieku stworzyliśmy polską, tradycyjną szkołę bankowości. Jest ona oparta na najlepszych wzorcach: bezpieczeństwie depozytów, partnerskich relacji na poziomie bank-klient oraz przy uwzględnieniu zasad współżycia społecznego. To jest bankowość, na jakiej ideałach się wychowałem. Z ogromnym smutkiem obserwuję jak się od tych ideałów oddalamy, idąc w kierunku tzw. bankowości „made in USA”, której przyświeca motto z filmu Wall Street – „chciwość jest dobra”.

Czy w Pana opinii można ten proces zatrzymać? Parafrazując nasz hymn: czy jeszcze polska bankowość nie zginęła?

Jeszcze nie, ale koniec ten jest bliski. Dlatego uważam za konieczne przeprowadzenie repolonizacji sektora bankowego. Inaczej zagraniczni, bankierzy puszczą nas z torbami. A sami, z naszej kasy, będą żyli długo i dostatnio. Czego sobie, ani państwu nie życzę…