Dawno nie widzieliśmy tak wyraźnej rozbieżności nastrojów między głównymi giełdami europejskimi a Wall Street, jak wczoraj. Amerykanom tylko przez moment udało się zdeprymować inwestorów w Paryżu i Frankfurcie. Oba indeksy kończyły dzień wzrostami przekraczającymi grubo 1 proc., w czasie gdy S&P500 ponad 1 proc. tracił.
Trudno znaleźć inne wyjaśnienie tych różnic w zachowaniu indeksów, niż nasuwające się w sposób najbardziej oczywisty, czyli grę europejskich inwestorów związaną z nadziejami na uruchomienie skupu obligacji państw strefy euro na środowym posiedzeniu oraz narastającymi wraz ze spadkiem notowań ropy naftowej, obawami graczy na Wall Street. Te rozbieżności widoczne były zresztą nie tylko w trakcie wczorajszej sesji, lecz dostrzec można je także porównując tendencje po obu stronach Atlantyku już od kilku dni. DAX zawędrował już ponad 3 proc. w górę od niedawnego dołka, podczas gdy S&P500 jest powyżej analogicznego punktu o zaledwie 1 proc.
Można odnieść wrażenie, że dyskontowanie decyzji EBC nie jest przesadnie entuzjastyczne. Niezależnie od tego wrażenia, można mieć obawy o reakcje inwestorów na to, co usłyszą po środowym posiedzeniu banku centralnego. Mniej więcej wiadomo już, czego można się spodziewać. Do wywołania euforii potrzebna byłaby więc wyraźna pozytywna niespodzianka. Na przykład dotycząca wartości programu skupu papierów. Na przesadną hojność EBC trudno jednak liczyć, szczególnie w przededniu wyborów w Grecji. Może więc dojść do rozczarowania, które może być złagodzone jedynie przez ekspansywną retorykę Mario Draghiego, który zadeklaruje ponownie, że zrobi wszystko, by uratować strefę euro. Ale pół biliona euro może do tego nie wystarczyć.
Na Wall Street nastroje są o wiele gorsze. Mimo korzystnych danych makroekonomicznych, indeksy mocno poszły w dół już w piątek, choć informacja o spadku płacy godzinowej jednocześnie sugerowała, że Fed nie musi spieszyć się z zaostrzaniem polityki pieniężnej. Wczoraj przez kilka godzin przed południem, kontrakty na amerykańskie indeksy sygnalizowały wyraźną poprawę nastrojów. Siadły one jednak w momencie, w którym notowania ropy naftowej przełamały barierę 47 dolarów za baryłkę. S&P500 po neutralnym otwarciu błyskawicznie poszedł w dół o ponad 20 punktów, czyli o 1 proc., a bykom przez cały dzień nie udało się wyprowadzić poważniejszej kontry. Trudno się dziwić ich bezradności, jeśli spojrzeć na ceny ropy, tracące średnio kolejnego dolara co dwie-trzy godziny. Poniedziałek kończył się spadkiem notowań WTI przekraczającym 5 proc. Na liczniku pojawiło się 45 dolarów za baryłkę. Nie próżnowały też niedźwiedzie na rynku miedzi, sprowadzając jej ceny poniżej 6000 dolarów za tonę, do poziomu najniższego od pięciu lat.
Tym razem najmocniejszej przecenie ulegały nie walory firm wydobywczych, lecz taniejące o 14 proc. akcje Tiffany, jednego z największych na świecie producentów biżuterii oraz Sandisk, zajmującego się oprogramowaniem i systemami pamięci. W najbliższych dniach uwagę przyciągać będą wyniki amerykańskich spółek. Wczoraj opublikowała je koncern Alcoa, raportując 0,33 dolara zysku na akcję, nieco więcej niż się spodziewano i dużo więcej, niż ubiegłoroczne 0,04 dolara.
Nasz rynek słabo reagował na europejski optymizm, za to chętnie poddał się nastrojom zza oceanu. WIG20 coraz wyraźniej spogląda w kierunku 2300 punktów, choć ma jeszcze po wczorajszym finiszu szanse na uniknięcie konfrontacji z tym poziomem.
Dziś na nastroje na rynkach wpłynąć mogą dane z Chin. Okazały się one bardzo dobre. Eksport wzrósł w grudniu 2014 r. o 9,9 proc., ponad dwukrotnie bardziej dynamicznie niż w listopadzie ubiegłego roku i mocno zaskoczył analityków, którzy spodziewali się zwyżki o 6,8 proc. Jeszcze bardziej zaskoczył import, który co prawda spadł, ale jedynie o 2,3 proc., a nie o 7,4 proc., jak się tego obawiano.
Trudno ocenić, czy to właśnie za sprawą tych informacji kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy zwyżkowały rano po 0,1-0,2 proc., podobnie jak trudno przewidzieć, czy skłonią inwestorów do zakupów akcji. W każdym razie na notowania surowców wpływu nie wywarły. Cena amerykańskiej ropy WTI przełamała poziom 45 dolarów, spadając o kolejne prawie 2 proc., podobnie jak surowiec europejski. Także kontrakty na miedź szły w dół o ponad 1 proc. Także na giełdach azjatyckich euforii nie było. Nikkei spadł o 0,6 proc., a w trakcie sesji zniżkował chwilami o ponad 2 proc. Indeksy w Szanghaju zyskiwały po 0,4-0,5 proc. Szczególne obawy budzi reakcja rynku surowców, ale trzeba pamiętać, że spadkowa tendencja, licząca sobie w przypadku ropy równe trzydzieści tygodni bez poważniejszej korekty, ma prawo kiedyś się jej doczekać.