Kiepski moment dla „Polskiego Ładu”. Na początku roku rząd wprowadził szeroko reklamowany „Polski Ład”, czyli program reform podatkowych, które mają wyraźnie zwiększyć progresywność opodatkowania. Osoby o niższych dochodach mają zapłacić mniej niż dotąd, osoby o wyższych dochodach więcej. Dla wszystkich znajdujących się pośrodku efekt zmian ma być neutralny, dzięki wprowadzonym ulgom.
Autor publikacji: prof. Witold M. Orłowski, ekonomista i wykładowca w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej
Kilka rzeczy nie ulega wątpliwości
Po pierwsze, wprowadzenie zmian w redystrybucji dochodów jest oczywiście prawem rządzących. Z punktu widzenia polityki społecznej można zresztą łatwo znaleźć uzasadnienie dla takich zmian.
Po drugie, program stanowi znacznie mniejszą zmianę, niż stara się to przedstawić rząd. Szeroko głoszonym hasłom o „korzyściach dla ponad 90% podatników” z tytułu zmian w PIT, towarzyszy znacznie mniej nagłośniony silny wzrost obciążenia składką zdrowotną. Jak się wydaje, na zmianach zyska i straci raczej po połowie podatników, a nie mityczne „ponad 90%”.
Po trzecie, program preferuje przede wszystkim osoby bierne ekonomicznie lub mało aktywne ekonomicznie, kosztem aktywnych. Z pewnością nie będzie więc stanowić bodźca do szybszego rozwoju gospodarczego.
Po czwarte, program został przygotowany wyjątkowo niestarannie, co zaowocowało wyższymi zaliczkami na podatek dochodowy w styczniu nawet u części spośród tych osób, które powinny ostatecznie na zmianach skorzystać.
Najgorszy możliwy moment
No i wreszcie po piąte: program jest wprowadzany prawdopodobnie w najgorszym momencie, jaki można sobie było wybrać.
Przede wszystkim mamy do czynienia z bardzo niestabilną i niepewną sytuacją gospodarczą. Już wyraźnie widać, że nie możemy spodziewać się końca pandemii, a chaotyczna polityka zdrowotna każe obawiać się możliwych kolejnych lockdownów. Gorzej niż mogło się wydawać wyglądają też perspektywy wzrostu gospodarczego. We wszystkich sektorach gospodarki nastąpiło w ostatnich miesiącach znaczące pogorszenie oczekiwań dotyczących przyszłej koniunktury, jak się wydaje głównie z powodu obaw inflacyjnych, drastycznego wzrostu cen energii i niepewnych perspektyw napływu środków z funduszy Unii Europejskiej.
Kwestia inflacji największą wątpliwością
Największa niepewność dotyczy niewątpliwie sfery inflacji. Systematycznie podwyższane prognozy rządu i NBP mówią już o inflacji, która może być dwucyfrowa. W reakcji na to bank centralny podniósł już znacząco stopy procentowe, i sugeruje ich znaczny, dalszy wzrost w przyszłości (być może aż do poziomu bliskiego inflacji, a więc o kilka punktów procentowych). Z kolei rząd wprowadził dwie kolejne „tarcze antyinflacyjne”, dzięki którym inflacja ma ulec czasowemu ograniczeniu. Czasowemu, bowiem głównym narzędziem są obniżki, na kilka miesięcy, cenotwórczych podatków. Na ile skuteczne okażą się te tarcze, dopiero zobaczymy.
Problem leży w tym, że wprowadzone rozwiązania, a także wdrażany w tym samym czasie „Polski Ład”, będą prowadzić do wzrostu ilości pieniędzy na rynku i wzrostu deficytu finansów publicznych. Istnieje więc zagrożenie, że w momencie gdy tarcze przestaną działać, inflacja może powrócić z większą siłą. A wszelkie korzyści, jakie część podatników może odczuć z powodu „Polskiego Ładu” znikną w wyniku wzrostu cen.