Ustawa o ograniczeniu handlu w niedzielę jest bublem legislacyjnym. Już przed jej uchwaleniem wiadomo było, że jej realizacja przysporzy wielu kłopotów. Samemu projektowi można wiele zarzucić: ograniczy możliwość pracy tylko części branży: handlu wielkopowierzchniowego. Zawiera w sobie kilkadziesiąt wyjątków. W takim przypadku wiadomo, że pojawią się ludzie, którzy błyskawicznie znajdą różne interpretacje i ustaw będzie w wielu miejscach obchodzona.
– Czy centra handlowe będą wtedy zamknięte? Zapewne nie, bo w wielu butikach za ladą stanąć będą mogli ich właściciele lub współwłaściciele, a nawet osoby, które posiadają choćby 1 proc. własności danego sklepu. Nie ma także ograniczenia dla działalności punktów gastronomicznych, więc te także będą otwarte – powiedział serwisowi eNewsroom Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej – Pojawiają się także kuriozalne propozycje. Należy do nich pomysł związany z punktami sprzedaży AGD, które w niedziele odwiedzało zwykle dużo ludzi. Teraz mieliby odwiedzać je zainteresowani klienci, oglądać towar, a następnie dokonywać zakupu przez telefon lub w Internecie. Potem mogliby odebrać zamówienie na miejscu. Takie rozwiązanie byłoby zgodne z nowymi przepisami, chociaż administracja może się z tym nie zgadzać. Ustawa ta spowoduje więc bałagan, na którym ucierpią właściciele sklepów i pracownicy, a przede wszystkim klienci. Zamiast tego można było zagwarantować każdemu z pracowników minimum dwie niedziele w miesiącu wolne od pracy. Mogłoby to objąć to wszystkie branże oraz sklepy, niezależnie od ich wielkości i właściciela. Takie rozwiązanie zadowoliłoby wszystkich – wskazał Arendarski.