4,3 m kw. – jedynie taką część mieszkania w centrum mógłby kupić przeciętny Warszawiak za swoją roczną pensję. W Reykjaviku lub Brukseli wynik byłby o połowę wyższy. Na znacznie mniej stać byłoby jednak mieszkańca Paryża, Rzymu czy Londynu, gdyby na zakupy wybrał się ze swoim rocznym wynagrodzeniem – wynika z analizy Open Finance.
Mieszkań w Polsce jest mało i są drogie – do tego raczej nikogo nie trzeba nadmiernie przekonywać. Gdyby przeciętny Warszawiak wziął swoją roczną pensję netto, to mógłby kupić jedynie 4,3 m kw. mieszkania w centrum stolicy i 6,6 m kw. poza centrum. Miesięcznie na konto takiej osoby wpływa przeciętnie 3,8 tys. zł netto. Z drugiej strony za metr trzeba zapłacić 10,6 tys. zł w centrum miasta i 6,9 tys. zł poza nim – wynika z danych udostępnianych przez portal numbeo.com. Dla porównania dane NBP sugerują, że w całej Warszawie płacić należy 7,3 tys. zł za metr lokalu używanego i 7,7 tys. zł za metr lokalu nowego.
Za kawalerkę w Warszawie metr w Monako
Wynik taki plasuje Warszawę mniej więcej w połowie stawki europejskich stolic. Średnia dla badanych miast wynosi 4,0 m kw. i 6,2 m kw. Tyle metrów można przeciętnie kupić odpowiednio w centrach i poza centrami europejskich stolic za roczną pensję netto z danego miasta– wynika z analizy przeprowadzonej przez Open Finance na podstawie danych numbeo .
Kolejnym nikłym pocieszeniem jest fakt, że w wielu krajach, gdzie zarobki są nawet kilkukrotnie wyższe niż w Polsce, możliwości nabywcze obywateli są skromniejsze niż nad Wisłą. Doskonałym przykładem jest Monako. Numbeo szacuje bowiem, że miesięczna pensja netto opiewa tam na równowartość ponad 18,5 tys. zł. Niby dużo, ale za metr lokalu w centrum przyjdzie zapłacić ponad 251 tys. zł, a poza centrum prawie 166 tys. zł. To oznacza, że trzeba tam pracować cały rok, aby za przeciętną pensję kupić metr mieszkania. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że za przeciętną cenę metra monakijskiego lokum można w Warszawie kupić skromną kawalerkę. Pamiętajmy jednak, że Monako jest rajem podatkowym przyciągającym najzamożniejszych ludzi świata – stąd ceny mieszkań przyprawiające o zawrót głowy.
W Londynie ceny pompują inwestorzy
Kolejną stolicą, w której po bliższym przyjrzeniu sytuacja mieszkaniowa ludności nie jest do pozazdroszczenia jest Londyn. Przeciętny tamtejszy pracownik może liczyć na to, że na jego konto co miesiąc wpływać będzie równowartość 10,4 tys. zł. Niby dużo, ale niestety za metr mieszkania przyjdzie zapłacić 65 tys. zł w centrum miasta i 32,3 tys. poza nim. To powoduje, że za roczną pensję kupić można jedynie odpowiednio niecałe 2 i niecałe 4 m kw.
Taką sytuację Londyńczycy zawdzięczają nie tylko temu, że wielu Brytyjczyków kupuje domy na wynajem widząc w takim rozwiązaniu bardzo dobry biznes. Oliwy do ognia dodają też światowi multimilionerzy i miliarderzy, którzy w Londynie kupują apartamenty i rezydencje, aby wydane na nie pieniądze zabezpieczyć przed kryzysem. Krezusi kupują też często nieruchomości ze snobizmu, dla podkreślenia swojego statusu społecznego, chęci pochwalenia się unikalną,drogą nieruchomością przed znajomymi, a czasami po prostu po to, aby przetransferować majątek ze swojego państwa i ukryć go nad Tamizą. Efekt jest taki, że w wielu Londyńskich rezydencjach nikt nie mieszka na stałe, a i tak wzmożony popyt przekłada się na astronomiczne wyceny nieruchomości. Podobne mechanizmy to miechy pompujące wartości nieruchomości także w innych popularnych stolicach – w Paryżu czy Wiedniu.
Oczywiście nie zawsze niskie możliwości nabywcze wiązane są z astronomicznymi wycenami nieruchomości. Przeważnie mechanizm jest znacznie prostszy i możliwość zakupu małej powierzchni nieruchomości wynika po prostu z niskiego poziomu wynagrodzeń. I tak w Belgradzie, Kijowie , Tiranie czy Mińsku zarobić można miesięcznie 1,1 – 1,6 tys. zł netto, a więc nie dziwi, że w centrum miasta roczna pensja wystarcza na około 2-3 m kw. mieszkania.
Łatwiej o własne „M” w Brukseli i Reykjaviku
Bez problemu można też znaleźć stolice, gdzie znacznie łatwiej jest się usamodzielnić. Jest to przede wszystkim belgijska Bruksela i islandzki Reykjavik. W pierwszym przypadku na rękę przeciętny pracownik otrzymuje równowartość 8,5 tys. zł, a w drugim ponad 10,5 tys. zł. Przy takim wynagrodzeniu mieszkańca Brukseli nie powinno przerażać, że za metr w centrum przyjdzie mu zapłacić 13,9 tys. zł, a poza nim 11,2 tys. zł – i tak za roczne uposażenie może sobie kupić odpowiednio 7,3 m kw. w śródmieściu i 9,1 metrów dalej od centrum. To o połowę więcej niż w Polsce. W Reykjaviku natomiast tamtejsza roczna pensja netto wystarczyłaby na odpowiednio 6,8 m kw. i 9,6 metrów.
Autor: Bartosz Turek, analityk Open Finance