Rachunek za wyborczy karnawał czas zapłacić. Poranek w karnawale. Sala jak po demolce, kuchnia pusta. Balowicze walczą z kacem. Patrzą z niedowierzaniem po sobie, co też nawyrabiali. A w progu stoi właściciel z długim na metr rachunkiem. Coś wam to przypomina? Jeśli nie, to rozejrzyjcie się wokół. To krajobraz po kampanii wyborczej – pisze w „Rzeczpospolitej” Prezydent Pracodawców RP Andrzej Malinowski.

Koniec festiwalu obietnic i prezentów. I to podwójnej ich dawki. Pierwszej, gdy zbliżał się majowy termin wyborów. Drugiej, kiedy ustalono nowy, a sztaby kandydatów wrzuciły wyższy bieg. Ostatnie dwa tygodnie to już jazda bez trzymanki. Kandydaci licytowali, jakby każdy miał w ręku same asy. Ich pomysły podsumowali już eksperci. To przede wszystkim kwoty liczone w dziesiątkach miliardów złotych. Zaroiło się od funduszy tworzonych na rozmaite zbożne cele. Dodatkowych wypłat dla emerytów. Deklaracji, że Polska pogoniła koronawirusa, a kryzysowi założyła kaganiec. Cała Europa zaś patrzy na nas ponoć z podziwem. Emeryci z krajów zachodnich już jadą z walizkami, by zamieszkać nad Wisłą. W spokoju oraz szczęściu dożyć reszty dni.

Rachunek za wyborczy karnawał czas zapłacić - mężczyzna siedzi przy stole i liczy na kalkulatorze i notuje w zeszycie.
Rachunek za wyborczy karnawał czas zapłacić

Dość tych bajek! Jeśli ktokolwiek w nie uwierzył i czeka teraz na podanie dobrze wysmażonej kiełbasy wyborczej, to obejdzie się smakiem. Co najwyżej posmaruje sobie chleb tańszą musztardą.

Przede wszystkim rachunek wystawiony. Nadchodzi moment płacenia za kampanijny karnawał. Rząd tak długo jak można trzyma w ukryciu najświeższe dane o stanie finansów publicznych. Ale jest już po wyborach. Niedawno „zrównoważony” budżet będzie oficjalnie nowelizowany. Przekonamy się więc, na ile poleci na łeb po stronie wpływów. Ile wybije do góry po stronie wydatków.

Rachunek za obietnice bez pokrycia

Niedługo przestaną funkcjonować tarcze antykryzysowe. Zwolnienia ze składek i inne instrumenty pomocowe. Okaże się wówczas, jaką część gospodarki udało się obronić. Deklaracje, że uratowano milion miejsc pracy, dwa miliony czy pięć, będą zweryfikowane. Tarcze przecież sparowały jedynie pierwsze uderzenie kryzysu! A to nie koniec bitwy! Czyżby biznes się już podniósł? Czy firmy pracują na obrotach jak przed pandemią? Według szacunków KE poziom sprzed lockdownu odzyskamy najwcześniej w 2022 roku!

Bruksela szykuje program pomocowy wart 750 mld euro. Prezydencję w UE właśnie objęły Niemcy. Pod ich adresem w trakcie kampanii padło wiele ostrych i chyba nietrafionych zarzutów. Czy to nam ułatwi, czy utrudni życie? Pytanie retoryczne.

W najbliższych kilkunastu miesiącach prawdopodobny jest dalszy wzrost bezrobocia. Inflacji, która zje korzyści z rozmaitych 500+, 300+. Prognozy przewidują drugą falę pandemii, zaostrzenie norm sanitarnych i ponowne ograniczenia działalności w niektórych branżach. Coraz bardziej realny jest bezumowny brexit i jego negatywne konsekwencje dla Polski. Wiadomo już, że rząd będzie zmuszony szukać dodatkowych pieniędzy.

O tym w kampanii nie padło ani jedno słowo. Zabrakło w niej przede wszystkim szczerości. Takiej, jaką zaprezentował w 1940 r. Winston Churchill. W tych ciężkich dla swego kraju chwilach powiedział: „Nie mam nic do zaoferowania ponad krew, trud, pot i łzy”. Na takiej szczerości można budować realne plany dla czekających nas wyzwań. Rozwiązywać fundamentalne dla całego społeczeństwa problemy.

Churchill przeszedł do historii jako polityk godny miana męża stanu. Polityk godny miana bajkopisarza raczej do niej nie trafi.

Żródło: pracodawcyrp.pl