Wywiad z Krzysztofem Oppenheimem, Prezesem Zarządu „Nieruchomości Boża Krówka”

BIZNES TUBA – dalej BT.

Krzysztof OPPENHEIM, Prezes Zarządu „Nieruchomości Boża Krówka” –  dalej KO.

BT.  Często poddaje Pan w swoich wypowiedziach ostrej krytyce instytucje finansowe. Czy jest Pan wrogiem banków?

KO. Nic bardziej błędnego. Jestem wrogiem nieodpowiedzialnych, niekompetentnych i aroganckich bankierów. Bank – to brzmi dumnie, bank to instytucja publicznego zaufania: na takich hasłach i założeniach uczyłem się bankowości. I tym ideałom pozostanę wierny. Bez względu na otaczającą nas rzeczywistość, w której banki coraz bardziej przypominają krwiożercze, bezwzględne korporacje. Tylko mają znacznie więcej przywilejów.

Jakich przywilejów?

Na przykład ochrona depozytów. System finansowy większości krajów,  poprzez różnego rodzaju działania, które w dużym stopniu zabezpieczają lokaty klientów złożone w bankach, zachęca obywateli, aby pozostawiali swoje oszczędności w bankach, a nie w konkurencyjnych parabankach. Dzięki temu banki pozyskują środki na niezwykle korzystnych warunkach, które są dla nich jest źródłem dochodu z udzielanych kredytów.  Bo przecież blisko 70 proc. dochodów banków to właśnie przychody z działalności kredytowej.

Trudno też pewnie Panu zaakceptować zasadność stosowania bankowego tytułu egzekucyjnego?

KO. BTE to powrót do norm prawnych z czasów średniowiecza, czyli do sposobu osądzania czarownic. Pozwolę sobie oddać głos w tej sprawie Panu Stanisławowi Kluzie – poprzedniemu prezesowi Komisji Nadzoru Finansowego. Oto jego słowa z niedawno udzielonego wywiadu: „bankowy tytuł egzekucyjny jest karykaturą państwa, bo bank może ferować wyroki w swojej sprawie kosztem drugiej strony, z pominięciem wymiaru sprawiedliwości i państwa”.

I jeszcze jeden cytat z tego wywiadu: „przypomina to trochę prawo kaduka, według którego silniejszy może ograbić słabszego, pozbawiając go również prawa do przyszłej obrony”. Nic dodać, nic ująć!

Jak w praktyce przebiega stosowanie przez banki BTE?

Bankowy tytuł egzekucyjny bank może zastosować w sytuacji, kiedy klient nie spłaca kredytu, co wcale nie jest jednoznaczne z brakiem woli spłaty zobowiązania. Przykład z ostatniego okresu: spłata kredytu we frankach. Po gwałtownym skoku tej waluty wobec złotówki, może dojść do sytuacji, kiedy frankowicz nie jest w stanie udźwignąć podwyższonej raty.

Zgłasza się więc do banku z prośbą o restrukturyzację kredytu, prosi o zmianę warunków umowy i zmniejszenie bieżących rat. Bank nie musi wyrazić na powyższe zgody, bo „takie mają procedury”. Jeśli zaległości w spłacie zobowiązania przekraczają dwa miesiące – bank może wypowiedzieć umowę i sięgnąć po BTE, czyli otrzymać w trybie przyspieszonym wyrok sądu, bez rozpoznania sprawy przez wymiar sprawiedliwości. Następnie do akcji wkracza komornik i pacyfikuje niesubordynowanego kredytobiorcę, zajmując mu na początek wszystkie konta, połowę dochodów z miejsca pracy, a nawet ruchomości z miejsca zamieszkania. Potem wystawia mieszkanie klienta do licytacji, z której bank uzyska nie więcej niż 40 do 45 proc. jego wartości rynkowej.

Czyli finalnie bank także poniesie na tej transakcji stratę?

I to jest w tego typu sprawach największą patologią. Bo być może wystarczyłoby zgodzić się na obniżenie raty o 200 czy 300 zł i kredyt byłby dalej obsługiwany. Brak zgody na tak drobną zmianę umowy spowodował nie tylko zniszczenie życia niejednego kredytobiorcy i jego rodziny, ale także naraził bank na poważne straty. Winny nie poniesie żadnych konsekwencji. Przecież to nic innego jak zwykłe barbarzyństwo! A my tego typu działania banków w pełni aprobujemy.

Rzeczywiście, coś jest nie tak w tak brutalnym egzekwowaniu długów. Gdzie poszkodowany może się udać w takiej sytuacji?

W obecnym systemie prawnym – nigdzie. Ani KNF, ani ZBP nie zajmują się sporami klientów z bankami. Inne instytucje, które niby mogą pomagać konsumentom w podobnych sprawach, nie mają ani odpowiednich kompetencji, ani narzędzi, aby skutecznie zatrzymać ten proces. Jedynie pozostaje droga sądowa: kredytobiorca może złożyć do sądu pozew o unieważnienie BTE.

Czyli jest jakaś droga do skutecznej obrony?

Niezupełnie. Wyobraźmy sobie, że w USA sąd skazuje oskarżonego na karę śmierci. Obrońca odwołuje się od wyroku sądu, następuje więc automatycznie wstrzymanie egzekucji – do czasu rozpoznania odwołania przez sędziego. To dość normalne działanie w cywilizowanym świecie, nawet jeśli mamy do czynienia z seryjnym mordercą. A jak prawo działo w Polsce, jeśli „ofiara” BTE odwoła się do sądu? Otóż – odwołanie to nie wstrzymuje egzekucji komorniczej. Załóżmy, że kredytobiorcą jest przedsiębiorca. Kiedy dowiaduje się, że komornik rozpoczął swoją pracę, wtedy dopiero ma możliwość zapoznania się z wyrokiem śmierci na swoją firmę, czyli z bankowym tytułem egzekucyjnym. W trybie ekspresowym składa wniosek do sądu o unieważnienie BTE. Komornik zaczyna od zajęcia kont bankowych swojej ofiary. Przedsiębiorcy udało się trochę kasy zachomikować, ale starczyło jej na miesiąc. W drugim miesiącu zaprzestaje spłaty innych zobowiązań, w trzecim miesiącu pracownicy przestają przychodzić do pracy, bo nikt nie przepada za pracą bez wynagrodzenia. I właściwie jest już pozamiatane.

A sąd? Kiedy można się spodziewać reakcji na pozew przeciw BTE?

A sąd w czwartym miesiącu wysyła korespondencję do naszego przedsiębiorcy z prośbą o uzupełnienie braków formalnych. Bo np. powód nie wpisał w pozwie numeru NIP swojej firmy. Firma została zniszczona, ludzie stracili pracę, urząd skarbowy – solidnego podatnika. A bank zwykle sporo kasy, jeśli kredyt nie posiadał bardzo dobrych zabezpieczeń. I to wszystko dzieje się w majestacie prawa. Pracownicy banku nie poniosą żadnych konsekwencji, nawet jeśli wystawienie BTE było ewidentnym błędem w sztuce, lub poważnym nadużyciem z ich strony.

Sugeruje Pan, że obecnie, w Polsce banki stoją ponad prawem?

Nie sugeruję, tylko nazywam rzeczy po imieniu. To są fakty. Stosowanie bankowego tytułu egzekucyjnego to odebranie naszym rodakom konstytucyjnego prawa do sprawiedliwego procesu, co jest pogwałceniem Art. 45 Konstytucji RP.

Rzeczywiście, trudno w to uwierzyć. Czy nie sądzi Pan, że tej sprawie powinna odbyć się publiczna debata?

Debat to u nas, akurat, dostatek… Problem w tym, że najczęściej nic z nich nie wynika.  Właśnie z takimi działaniami banków walczę jako publicysta, bo tylko tyle mogę zrobić. Ale to nie jest największa patologia,  jaka obecnie funkcjonuje w bankowości. Nie zgadnie Pan, na czym najwięcej zarabiają banki?  Bo nikt by na to nie wpadł!

Na czym?

Na… niespłacanych kredytach. Ale to temat na zupełnie inną rozmowę.