Jeszcze parę lat temu – kiedy na rynku hipotek rządził Król Frank – wydawało się Polakom, że kredyt hipoteczny to największe dobro człowieka. Radowali się wszyscy: i młodzi kredytobiorcy, którzy nabywali swoje pierwsze mieszkanie z prawie niezauważalną ratą kredytu, i bankowcy, którym puchły jak na drożdżach wolumeny portfeli hipotek.
Po wybuchu kryzysu finansowego, a w szczególności, w jego drugiej fazie, kiedy w większości branż (poza windykacją…) znacząco spadły obroty – opinia na temat kredytu hipotecznego znacząco uległa zmianie.
Banki zaczęły liczyć trupy w szafach, szczególnie nieprzyjemnie pachniały ulegające rozkładowi kredyty frankowe.
Co z tym paskudztwem robić? Ze względu na moc innych zajęć nie cierpiących zwłoki, np. raportowanie do wszystkich placówek i departamentów w najróżniejszych sprawach, nie starczyło żadnemu z banków czasu na rozwiązanie problemu z Panem Frankiem. Pozostała więc jedyna, wielokrotnie sprawdzona i często stosowana w podobnych przypadkach metoda działania: pozamiatać pod dywan.
A co z młodymi, potencjalnymi kredytobiorcami? Wystarczy poczytać komentarze licznych hejterów pod każdym artykułem treści: kupuj teraz, bo wkrótce będzie drożej.
Tak, proszę Państwa – kredyt to nie zabawka, którą się wyrzuci, jak się znudzi. Kredyt na lat 20, czy nawet 30 – to pętla na szyi, której uścisk czujemy przy każdym wahnięciu dochodów kredytobiorcy.
Albo – po narodzinach potomka.
I między innymi dlatego dziś tak mało młodych ludzi nie decyduje się na założenie rodziny, czy też na świadome rodzicielstwo.
Z tak istotnej zmiany postawy wobec kredytu hipotecznego należy się jedynie cieszyć. Mówi to człowiek, który bardzo często spotyka się z ludzkimi dramatami, spowodowanymi brawurą przy zaciąganiu kredytu. Nie do końca trafna ocena stabilności finansowej danej i osoby i w konsekwencji nieprzemyślana decyzja o zakupie mieszkania (oczywiście – w pakiecie z „hipoteką”), jest bardzo często przyczyną degradacji społecznej rodziny kredytobiorcy. Nie liczmy bowiem na to, że w sytuacji problemów ze spłatą zobowiązania na humanitarne podejście kredytodawcy do tego typu sprawy.
Jak się bowiem okazuje, bankowcy są bardzo otwarci na potrzeby klientów – czy wręcz przyjacielscy – tylko w sytuacji, kiedy chcą nam coś wcisnąć: kolejną pożyczkę z mini-ratką, czy też przezroczystą kartę kredytową z logo Borussi. Biada jednak tym, którzy mają potem problem ze spłatą zobowiązania.
Nie spodziewajmy się, że będą wtedy dla nas tacy mili jak w reklamach. Prędzej wyślą po odbiór długu Chucka Norrisa.