Przemówienie, które 17 stycznia br. w Davos wygłosił prezydent ChRL, Xi Jinping, można uznać za najważniejszą mowę polityczną rozpoczynającego się 2017 roku. Chiński przywódca oznajmił, że musimy pozostać zaangażowani w rozwój globalnego wolnego handlu i inwestycji, promować liberalizację handlu i inwestycji oraz powiedzieć „nie” protekcjonizmowi. Wiele osób może być w szoku, że takie słowa wypowiedział lider partii komunistycznej. Ale dla osób zajmujących się historią gospodarczą nie jest to nic szokującego, ponieważ każdy kto w przeszłości zdobywał przewagę nad rywalami, postępował w podobny sposób – pisze Mariusz Dąbrowski, ekspert ds. Azji.

Holendrzy w XVII wieku zdobyli taką przewagę nad rywalami w handlu morskim, że promowali doktrynę wolności mórz, ponieważ w zasadzie nikt nie mógł z nimi konkurować przy zachowaniu równych reguł gry. Byli morskim Ajaxem Amsterdam za czasów Johana Cruyffa, albo współczesnym Realem Madryt, choć to właśnie z Hiszpanie stanowili dla nich największe zagrożenie w przeszłości. Anglicy odpowiedzieli na to protekcjonistycznymi aktami nawigacyjnymi, które chwalił nawet Adam Smith – w tym przypadku bardziej narodowiec niż liberał. Gdy w XIX wieku Wielka Brytania stała się największą potęgą handlową to wówczas Brytyjczycy zmienili swoją politykę i byli największymi piewcami wolnego handlu, bo dawało to im przewagę nad rywalami.

W XX wieku Stany Zjednoczone zaczęły promować ideę wolnej przedsiębiorczości, ponieważ ułatwiało to korporacjom amerykańskim wchodzenie na rynki zagraniczne. Widać to we współczesnych umowach o wolnym handlu, które z reguły nie mają wiele wspólnego z wolnością, a raczej promują interesy wielkich korporacji. Obecnie Chiny doszły do punktu krytycznego i dlatego opowiadają się za wolnym handlem, bo najwięcej eksportują. Opowiadają się liberalizacją inwestycji, ponieważ Pekin posiada kapitał potrzebny do przejmowania najbardziej innowacyjnych firm w Europie i Stanach Zjednoczonych. W związku z tym Zachód odpowiada protekcjonizmem (tak jak Anglicy odpowiadali aktami nawigacyjnymi), np. Niemcy blokują u siebie inwestycje chińskie, a prezydent Donald Trump straszy podwyższeniem ceł.

Widać, że wydarzenia polityczne na Zachodzie przestraszyły Chińczyków, których moce produkcyjne znacząco przekraczają potrzeby rynku wewnętrznego. Blokada ze strony Strony Zjednoczonych i Europy spowodowałaby poważny kryzys w Państwie Środka, a być może doprowadziłaby nawet do załamania całego systemu społeczno-gospodarczego. Prezydent Xi Jinping ma rację, gdy mówi, że straciliby na tym wszyscy, ale nie mówi, że najwięcej straciłyby na tym Chiny, a prawdopodobnie Komunistyczna Partia Chin, której mógłby grozić nawet upadek. Ciekawie w tym kontekście wygląda Rosja, ponieważ oskarżana jest o wspieranie zachodnich polityków nawiązujących do idei protekcjonizmu. Jeśli zaangażowanie Rosjan jest realne, to Moskwa pośrednio uderza w Pekin. Przywódcy KPCh – walcząc o przetrwanie – doskonale wiedzą o co chodzi i dlatego mówią „nie” protekcjonizmowi.

Źródło: biznesalert.pl