O jedną czwartą więcej zarobili w ciągu trzech lat inwestorzy, którzy wybrali fundusze zamknięte, a nie otwarte. W funduszach zamkniętych spotkamy się z niższymi kosztami zarządzania i bardziej elastyczną polityką inwestycyjną, ale ceną za to wszystko jest mniejsza płynność i dodatkowe ryzyko.

W gronie około 900 funduszy inwestycyjnych dostępnych na polskim rynku dominującą grupą są fundusze zamknięte (FIZ) – wynika z danych Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami. Nie znaczy to jednak wcale, że te podmioty zakończyły działalność. Zgodnie z prawem taką nazwę noszą fundusze, których certyfikatów – w odróżnieniu do funduszy otwartych – nie można kupić i sprzedać gdy tylko przyjdzie właścicielowi na to ochota.

Wszystko dlatego, że certyfikaty inwestycyjne (tytuł uczestnictwa w funduszu zamkniętym) są emitowane w określonej liczbie. Raz kupione mogą potem być sprzedane tylko innemu inwestorowi (o ile fundusz tego nie zabroni) lub odkupione przez fundusz w określonych momentach (np. raz na kwartał). To powoduje, że fundusz zamknięty nie musi utrzymywać codziennie zbyt wiele gotówki na wypadek zgłoszenia się uczestnika z prośbą o umorzenie jego udziałów i nie musi codziennie podawać swoich wyników inwestycyjnych. Efekt to niższe koszty, ale też większa elastyczność.

Zamknięte z wyższym zyskiem

Konsekwencje są takie, że w gronie funduszy inwestujących w akcje polskich spółek wyniki funduszy zamkniętych są w dłuższym terminie wyraźnie wyższe niż w funduszach otwartych – szacuje Open Finance na podstawie danych udostępnianych przez portal analizy.pl. Podczas gdy w ciągu ostatnich trzech lat fundusze otwarte dały zarobić przeciętnie 18,8%, to zamknięte 23,2%, czyli o jedną czwartą więcej.

Nie ma zysku bez ryzyka

W tym morzu miodu jest jednak też trochę dziegciu. Wspomniane atuty funduszy zamkniętych niosą za sobą niestety też dodatkowe ryzyko związane z mniejszą dywersyfikacją aktywów. Po prostu w odróżnieniu od funduszy otwartych FIZ-y mogą większą część środków zainwestować w jedną firmę czy nieruchomość. Do tego inwestor posiadający certyfikat takiego funduszu musi być świadomy tego, że wyjście z inwestycji nie nastąpi z dnia na dzień – w skrajnych przypadkach fundusze mogą „blokować” możliwość wyjścia nawet na kilka lat. Inwestycje tego typu są więc mniej płynne. Z drugiej strony większa elastyczność w tworzeniu produktu idzie tak daleko, że niektóre fundusze zamknięte obiecują nawet osiągnięcie z góry określonej minimalnej stopy zwrotu. Nie jest to gwarancja godna obligacji emitowanych przez Ministra Finansów, ale stanowić może pewne zabezpieczenie gdyby coś poszło „nie tak”. Niestety fundusze zamknięte są przeważnie kierowane do bardziej majętnych inwestorów. Nikogo nie powinno więc dziwić wymaganie pierwszej wpłaty na poziomie równowartości 40 tysięcy euro, podczas gdy w funduszach otwartych może wystarczyć zaledwie 50 – 100 złotych.

Otwarte na start

To niejedyny atut funduszy otwartych. Mogą być one ponadto szybko upłynnione – pieniądze trafić mogą na konto inwestora w ciągu 2-3 dni (maksymalnie 7 dni). Jednostki uczestnictwa są łatwo dostępne, bo fundusz emituje tyle jednostek, na ile zgłoszą popyt inwestorzy. Poza tym aktywa wyceniane są na bieżąco. Wszystko dlatego, że fundusz otwarty inwestuje np. w akcje, obligacje czy instrumenty rynku pieniężnego, które są przedmiotem publicznego obrotu, a więc na bieżąco można sprawdzić ich wartość.

Znaleźć można też specjalistyczne fundusze inwestycyjne otwarte (SFIO). Co do zasady jest to fundusz o charakterystyce zbliżonej do wcześniej wspomnianego funduszu otwartego, ale z tą różnicą, że mogą one być kierowane do konkretnych podmiotów (firm lub osób fizycznych). Poza tym, pomimo faktu emitowania jednostek uczestnictwa (jak FIO), SFIO mogą wprowadzić ograniczenia w umarzaniu jednostek.

 

 

 

 

 

Źródło: dane Open Finance