Sprzedaż detaliczna wzrosła w lutym 2018 r. o 7,7 proc. (r/r; ceny stałe). Wskaźniki ufności konsumenckiej, bieżący i wyprzedzający, są na poziomie odpowiednio (5,4 i 2,9) – podał GUS.

Gospodarstwa domowe, jak widać nie zmieniają swoich preferencji – chcą więcej konsumować. I to nie żywności, a przede wszystkim dóbr trwałego użytku. To dobra informacja dla przedsiębiorstw, bo przynajmniej na razie, nie muszą martwić się o popyt. To także dobra informacja dla gospodarki, bo spożycie indywidualne rośnie (też „jak na razie” w wysokim tempie, porównywalnym do prawie 5 proc. dynamiki w 2017 r.).

Po silnych wzrostach sprzedaży detalicznej w 2017 r., szczególnie dóbr trwałego użytku (meble, sprzęt RTV, AGD, samochody) i mniej trwałego użytku, jak odzież i obuwie czy kosmetyki wydawało się, że nasycenie rynku tymi dobrami jest duże i trudno będzie utrzymać dynamikę ich sprzedaży na zeszłorocznym poziomie. Tymczasem dwa tegoroczne miesiące wskazują, że tak nie jest. Dobra sytuacja na rynku pracy (dla pracowników), powoduje ciągle dużą otwartość gospodarstw domowych na wydawanie pieniędzy na konsumpcję.

Ciekawe jest także to, że jednocześnie cały czas szybko rosną wydatki w sklepach wielkopowierzchniowych, co wskazuje na atrakcyjność ich oferty (sprzedaż żywności rośnie zdecydowanie wolniej). Interesujący z tego punktu widzenia będzie kwiecień, gdy super- oraz hipermarkety oraz dyskonty będą zamknięte 4 niedziele. Jednocześnie koncentracja wydatków świątecznych będzie w marcu. Kwiecień stanie się zatem „testem prawdy” dla ustawowego ograniczenia handlu w niedziele w dużych sklepach.

Wysoką skłonność do konsumpcji w dwóch pierwszych miesiącach 2018 r. potwierdza badanie koniunktury konsumenckiej – bieżący i wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej (odpowiednio 5,4 i 2,9). Gospodarstwa domowe bardzo dobrze oceniają swoją sytuację finansową w najbliższych 12 miesiącach. Nie niepokoją się o stan gospodarki, ani o sytuację na rynku pracy, czyli ryzyko wzrostu bezrobocia. Trudno się zatem dziwić, że konsumpcyjny optymizm ich nie opuszcza. Szkoda jednak, że nie myślą o przyszłości i nie bardzo widzą szanse na oszczędzanie. Krótkowzroczność ta i zauroczenie konsumpcją może w przyszłości drogo kosztować. Nie tylko wtedy, gdy w sposób naturalny gospodarka będzie za 2-3 lata zwalniać, ale także za wiele lat, gdy będą przechodzić na emeryturę i okaże się, że ich emerytura wynosić będzie 30 proc. ostatniego wynagrodzenia. A oszczędności, które mogłyby ten emerytalny dochód zasilić nie będzie.

 

Komentarz dr Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek, głównej ekonomistki Konfederacji Lewiatan