Cena złotego kruszcu zmienia się jak wiosenna pogoda, a przewidywania są równie pewne, jak prognozy starego gazdy: będzie dobra pogoda, albo nie będzie. Na tle złota zaczyna błyszczeć srebro.

Na rynku złota niejeden inwestor położył krzyżyk, ponieważ trwająca tam bessa jeszcze w ubiegłym roku wydawała się nie mieć końca. Od historycznego rekordu z 2011 r., kiedy cena dobiła do 1 895 dolarów za uncję minęło sześć lat, a widoki na powrót koniunktury wydawały się nader marne. Jak czas pokazał, ta negatywna ocena była przedwczesna. Od stycznia cena wzrosła już o 18 proc. i nie brakuje optymistów, którzy spodziewają się, że w maju testowany będzie poziom 1500 dolarów za uncję. Problem jednak w tym, że stan zdrowia pacjenta jest mocno niestabilny i rynek złota bardzo szybko przekształca się z byczego w niedźwiedzi. Po trwającym pięć tygodni rajdzie cenowym w marcu i kwietniu, kiedy wydawało się, że kurs będzie szedł stale w górę, ostatnie sesje przyniosły korektę, stawiając pod znakiem zapytania dalsze perspektywy rynku.

Kiedy jedni twierdzą, że fundament pod dalsze wzrosty jest mocny, inni mówią o chwilowych przyczynach wzrostu kursu i uważają, że rynek złota jest przewartościowany.

Na dwoje babka wróżyła

Optymiści podkreślają sprzyjający złotemu splot korzystnych okoliczności rynkowych. Są to przede wszystkim niskie stopy procentowe, które zawsze zwiększały atrakcyjność lokacyjną kruszcu. Tak było w 2011 r., w czasach historycznych szczytów kursu złota – wtedy stopa zwrotu z 10-letnich obligacji amerykańskich była ujemna. Dzisiaj nie chodzi już tylko o negatywne rentowności. W siedmiu krajach obowiązują ujemne stopy procentowe, co sprawia, że nie tylko przechowywanie pieniędzy na lokatach traci sens, ale niewielka jest też atrakcyjność nisko oprocentowanych papierów skarbowych, które w czasach niepewnych postrzegane są jako bezpieczne porty dla inwestorów. Słabość światowej gospodarki jest kolejnym motorem nakręcającym popyt na kruszec. Niski popyt na surowce na rynkach wschodzących, głównie w Chinach w ostatnich latach, doprowadził do spadku wydobycia, co z kolei przełożyło się na podaż metali. Według szacunków, płynność złota zmniejszyła się o 67 proc. w stosunku do szczytu z 2011 r. Warto też pamiętać, że kurs złota zawsze porusza się w przeciwnym kierunku do ceny dolara. Kiedy on słabnie, kruszec zyskuje na wartości. Na razie dolar nie jest specjalnie silną walutą, a perspektywy nie rysują się najlepiej, ponieważ seria podwyżek stóp procentowych w tym roku, prognozowana jeszcze kilka miesięcy temu, wydaje się, zdaniem części obserwatorów mocno zagrożona.

„Uważamy, że fundamenty rynku złota są solidne i że realokacja inwestycji w złoto ogranicza ryzyka makroekonomicznego, aczkolwiek nie daje podstaw do nowego ataku byków” – stwierdzają w opinii analitycy banku UBS, wskazując średnią cenę kruszcu w tym roku na 1225 USD.

„Nadal spodziewamy się, że poprawiająca się sytuacja na rynku pracy w USA wymusi na Fed podwyżkę stóp trzy razy w tym roku, co spowoduje umocnienie dolara i zepchnie ceny złota” – to z kolei opinia analityków Goldman Sachs.

Krwawa łaźnia

Nieco przejrzyściej i klarowniej kształtuje się natomiast rynek srebra, które w tym roku jest w czołówce najpopularniejszych surowców. Od początku roku jego cena wzrosła o 23 proc. Przyczyny są podobne jak w przypadku złota, chociaż srebro ma jeszcze jedną cechę, które sprawia, że zyskuje na wartości mocniej niż żółty metal. Zasadniczo pełni funkcję stabilnego portu inwestycyjnego, ale szerokie zastosowanie w przemyśle sprawia, że w chwili poprawy koniunktury cena tego surowca szybko reaguje na popyt. Dane z Chin i innych krajów wschodzących zdają się ostatnio wskazywać na rosnące ożywienie, co natychmiast przełożyło się na wzrosty większości surowców: od ropy, żelaza, metali szlachetnych po soję.

Otwarte jest pytanie o trwałość odbicia w światowej gospodarce. Poza tym rajd surowców w ostatnich tygodniach ściągnął na rynek sporo kapitału spekulacyjnego i, jak zauważa analityk Logic Advisor z New Jersey, przy wciąż rosnącej wartości ETF na srebro „jeśli kurs złota miałby się załamać to na rynku srebra możemy spodziewać się krwawej łaźni”.

Pytanie czy do krachu rzeczywiście dojdzie. Zwolennicy złota podkreślają, że czas już najwyższy na powrót hossy. Ostatni raz byki wpadły na rynek we wrześniu 2011 r. Od lat 70-tych ubiegłego wieku pięć razy przegalopowały prze niego. Za każdym razem koniunktura trwała średnio 63 miesiące, a stopa zwrotu wynosiła 385 proc.

 

Konrad Grzelec, BGŻOptima