Jak donosi Rzeczpospolita, przez politykę władz miasta, Warszawa może stracić swoje pięć minut. Zwłaszcza że teraz, w kontekście brexitu, wiele firm chce się przenieść do Polski – pisze były wiceprezydent stolicy.

Dziś w Warszawie mamy do czynienia ze swoistym paradoksem: miasto się rozwija na skalę nigdy dotąd niespotykaną, a jednocześnie blokuje własny rozwój. Ten paradoks jest o tyle ciekawy, że obecnie powstaje 12 wieżowców, co nigdy wcześniej w historii nie miało miejsca. Oprócz tego prowadzonych jest wiele mniejszych inwestycji biurowych czy mieszkaniowych.

Zobacz też:

Problem polega na tym, że od trzech lat władze miasta blokują aktywność inwestorów prywatnych. Zaczęło się to od słabnącej pozycji Hanny Gronkiewicz-Waltz (afera reprywatyzacyjna), która uległa presji różnej maści pieniaczy i ruchów antymiejskich. Ta polityka automatycznie została przejęta, a nawet „udoskonalona” przez obecną ekipę rządzącą ratuszem. Bo przecież niemal wszystkie budowy, które teraz widzimy, są realizowane na podstawie postępowań sprzed czterech–sześciu lat.

Warto pamiętać, że cykl inwestycyjny trwa kilka lat – trzeba przygotować odpowiednie dokumenty, zdobyć decyzję środowiskową, wiele uzgodnień, pozwolenie na budowę itp. To, co widzimy na ulicach Warszawy, nie jest więc efektem wczorajszych czy przedwczorajszych decyzji, lecz skutkiem decyzji poprzednich władz miasta, podjętych kilka lat temu.

Oczywiście, nawet w okresie największego prosperity nie było tak, że inwestorzy rządzili miastem. Wszystkie decyzje były podejmowane w sposób rozsądny, służący zrównoważonemu rozwojowi miasta. To wówczas wspólnie z Biurem Architektury i Planowania Przestrzennego stworzyliśmy koncepcję nowego city na terenach poprzemysłowej Woli.

Dzisiaj już wiemy, że ponaddwuletni okres spowolnienia powoduje, że część firm przenosi swoje budżety do innych miast. Inwestorzy są zniecierpliwieni brakiem jakichkolwiek działań miasta, brakiem decyzji – ani na tak, ani na nie. Jednocześnie postanowiono pozbyć się kompetentnych i doświadczonych urzędników (m.in. dyrektorów w Biurze Architektury i Planowania Przestrzennego, w Biurze Drogownictwa i Komunikacji oraz Biurze Rozwoju Miasta).

PO CO TE INWESTYCJE

Można by zapytać: co to obchodzi przeciętnego mieszkańca Warszawy? Otóż powinno obchodzić, bo rozwój miasta to nie tylko nowe obiekty, przyjazne miasto i prestiż, ale przede wszystkim pieniądze, które zasilają budżet miasta i – pośrednio lub bezpośrednio – budżety mieszkańców. Wystarczy powiedzieć, że od 2007 r. zbudowano 3,3 mln mkw. powierzchni biurowej najwyższej jakości, co daje rocznie kilkaset milionów złotych przychodu dla budżetu miasta. Dzięki temu zwykły mieszkaniec może korzystać z darmowych żłobków, doskonałej komunikacji miejskiej, ciekawych projektów. Miasto ma też pieniądze na inwestycje takie jak szkoły, szpitale, ulice itp.

Przez ostatnie 12 lat prywatni inwestorzy wpompowali w Warszawę około 50 mld zł. To nie są pieniądze, na których zarabiają tylko deweloperzy. One trafiają przede wszystkim na rynek – do robotników, architektów, inżynierów, projektantów, a pośrednio do restauratorów, właścicieli sklepów, fryzjerów, taksówkarzy itp. Jeżeli inwestycje prywatne powodują, że do miasta trafia 50 mld zł, to inwestorzy biorą z tego kilkanaście procent, reszta trafia do mieszkańców Warszawy i działających w niej firm.

Nie przypadkiem Warszawa jest najbogatszym miastem wojewódzkim w Polsce, o szybko rosnących dochodach – to głównie zasługa inwestycji prywatnych. Według najnowszych danych Eurostatu PKB per capita wyrażony w parytecie siły nabywczej wynosi w Warszawie (z dołączonymi dziewięcioma powiatami podwarszawskimi) 152 proc. średniej Unii Europejskiej, co lokuje ją wyżej niż np. Wiedeń. Cała Polska ma tu 70 proc. średniej Unii Europejskiej. Na tym przykładzie jasno widać, że inwestycje przyczyniają się w istotny sposób do zamożności mieszkańców miasta.

Blokując inwestycje, nie robi się więc na złość deweloperom. Oni sobie poradzą – zarobią gdzie indziej. Zaczną budować we Wrocławiu, Gdańsku czy Berlinie. Warszawa bez rozwoju jednak sobie nie poradzi. Dlatego rozsądna władza powinna dbać o rozwój, planując go w perspektywie kilkunastu kolejnych lat.

Dzisiejszy rozwój nie byłby możliwy, gdyby w 2006 r. do ratusza nie przyszła ekipa, która po zapaści inwestycyjnej spowodowanej przez Lecha Kaczyńskiego chciała z powrotem uruchomić inwestycje miejskie i prywatne. Udało się – miasto wydało 30 mld zł, a inwestorzy – kolejne 50 mld. Pod względem powierzchni biurowej przegoniliśmy od tego czasu Pragę, Budapeszt i Wiedeń, a za chwilę przegonimy Amsterdam. Od 1990 r. w Warszawie wybudowano 250 tys. mieszkań, czyli tyle, ile pomieściłoby np. mieszkańców całego Wrocławia.

Na całym świecie jest rzeczą normalną, że miasta budowane są przez prywatnych inwestorów. To oni zbudowali też przedwojenną Warszawę, oni zbudowali i budują Londyn, Paryż, Madryt, Nowy Jork itp.

ODWRACANIE KOTA OGONEM

Kuriozalne jest, że różnej maści krzykaczom udało się wmówić części warszawiaków, że prywatne inwestycje czy prywatny inwestor to synonimy zła. Oczywiście – jak w każdym środowisku – zdarzają się czarne owce. Jednak coś, co jest powodem do chluby w innych miastach, w Warszawie stało się powodem do wstydu. Nawet premierzy wszelkich opcji politycznych chwalą się inwestycjami krajowymi i zagranicznymi w Polsce, a prezydent Warszawy się ich wstydzi.

Pamiętamy, ile pomyj wylano np. na rewitalizację domu handlowego Smyk, hali Koszyki, budowę osiedla nad Jeziorkiem Gocławskim czy innych obiektów, które dziś są bardzo pozytywnie oceniane. Część miejskich aktywistów, którzy chcą, by miasto przestało się rozwijać, można porównać jedynie do ruchów antyszczepionkowych – ich działania są szkodliwe dla całej warszawskiej społeczności.

Na skutek lękliwej polityki, która rozpoczęła się w końcówce kadencji Hanny Gronkiewicz-Waltz i nasila się obecnie, wzmacnia się bardzo niebezpieczny ruch, który blokuje rozwój miasta, a co za tym idzie – dochody, które można przeznaczyć na ważne dla mieszkańców cele: oświatę, kulturę, sport, ochronę środowiska czy sprawy społeczne. Roszczeniowe organizacje, których głównym celem jest walka z inwestorami, zdają się opanowywać ratusz, co w niedalekiej przyszłości może bardzo ograniczyć możliwości rozwojowe i finansowe miasta oraz jego mieszkańców.

STRACONE SZANSE

Przez nieodpowiedzialną politykę władz miasta Warszawa może stracić swoje pięć minut. Zwłaszcza że teraz, w kontekście brexitu, wiele firm chce się przenieść z Wielkiej Brytanii do Polski. Tymczasem opinie o atrakcyjności Warszawy jako miejsca lokowania biznesu są coraz gorsze.

Nie dotyczy to zresztą wyłącznie sfery architektury, podobną sytuację mamy w innych obszarach, np. jeśli chodzi o uchwałę krajobrazową, politykę mobilności czy kwestię śmieci. Kiedyś od inwestorów można było usłyszeć zarzuty, że administracja działa zbyt wolno, teraz – że nie działa wcale. Przed obecnym prezydentem miasta stoi wielkie wyzwanie: musi zmienić tę politykę chowania głowy w piasek i odważnie wykorzystać szanse, które stoją obecnie przed Warszawą.

Autor jest byłym politykiem Platformy Obywatelskiej, posłem na Sejm (2004–2006), wchodził w skład rady krajowej partii. W latach 2006–2016 był zastępcą prezydent m.st. Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, odpowiadał za miejskie inwestycje. Był działaczem KLD i UW. W lutym wystąpił z PO