Od ponad pięciu już lat uwaga inwestorów koncentruje się głównie na dwóch kwestiach. Pierwsza z nich to trend w globalnej aktywności gospodarczej, a druga dotyczy działalności banków centralnych. Jak wiemy, ze wzrostem gospodarczym w ostatnich latach nie jest najlepiej, więc gdy uwaga skupia się na nim, to sentyment rynkowy słabnie. Ktoś może jednak powiedzieć, że przecież są również inne ważne kwestie jak przykładowo kondycja południa Europy i wątek potencjalnych bankructw tak głośno przerabiany w 2012 roku. To jednak nic innego jak druga strona tego samego medalu związanego z kondycją gospodarczą. Gdy bowiem w 2013 roku perspektywy peryferii strefy euro się polepszyły, to mowa o Eurogeddonie ustała. Podobnie wygląda kwestia ryzyka deflacji czy niskich oczekiwań inflacyjnych, co jest niczym innym jak kolejnymi odpryskami naczelnego i najważniejszego nurtu związanego z gospodarczymi fundamentami. Te jednak nie zawsze odgrywają pierwsze skrzypce, gdyż bardzo często uwaga zaczyna migrować w stronę działalności banków centralnych i to właśnie obserwowaliśmy w ostatnich dniach.

Pierwszym zabierającym głos był Fed, który w minionym tygodniu ostatecznie zakończył program QE3. Zaskoczeniem to nie było i rynek został odpowiednio do tego wydarzenia przygotowany. Dziwić mógł lekko jastrzębi wydźwięk komunikatu, ale wpisywał się on w periodycznie obserwowaną wybujałą wiarę w gospodarcze możliwości USA. Jak co roku zaczynamy bowiem doświadczać licytowania co do pomyślnych prognoz dla dynamiki amerykańskiego PKB, tylko po to, by zaledwie po kilku miesiącach weryfikować oczekiwania w dół. Drugą instytucją był Bank Japonii, który w piątek zaskoczył inwestorów chęcią jeszcze większego luzowania swojej polityki. Co interesujące, jedną z przesłanek ku temu były spadki cen ropy, czyli konsekwentnie powielany przez bankierów centralnych błąd podejmowania „walki z wiatrakami”, czyli cenami surowców. W środę zaskoczenie stało się udziałem krajowej RPP, która najpierw inwestorów nastawiła na szybki, ale agresywny cykl, by w jego trakcie powiedzieć „pas”. To ruch mogący budzić mieszane uczucia i w kontekście podobnej konsternacji sprzed miesiąca nikogo nie zadowalający. Oprocentowanie lokat nie spadnie bowiem w sposób na tyle istotny by uruchomić większe napływy do funduszy, a obniżka stopy lombardowej swój wpływ na nadchodzące wyniki banków będzie miała. Zresztą w trakcie samej konferencji przewijał się ciekawy wątek, że polityka monetarna w obecnym środowisku ma ograniczony wpływ na dalszy rozwój makroekonomicznej sytuacji. To pogląd słuszny, ale z rynkowego punktu widzenia niebezpieczny, gdyż utrata wiary w zbawienną działalność banków centralnych to ostatnia rzecz jakiej nam teraz potrzeba.

Ostatnią ważną instytucją zabierającą głos był EBC, którego wczorajszy komunikat był lustrzanym odbiciem dokumentu zaprezentowanego przez amerykańskiego konkurenta. Mario Draghi chciał bowiem zabrzmieć gołębio i podkreślić różnice jakie są udziałem polityk monetarnych po dwóch stronach Atlantyku. Cel takiej operacji jest jasny – osłabić euro, by w ten sposób pomóc europejskim eksporterom. Ponadto po doniesieniach o niezgodzie w ramach Rady Prezesów, szef ECB chciał zademonstrować jedność gremium któremu przewodzi. Postarał się więc o to, by najważniejsze kwestie zawarte zostały w samej treści komunikatu, pod którym wszyscy jednomyślnie się podpisali. Problem w tym, że to wciąż były tylko słowa i nic poza nimi. Ich wartość jest wprost proporcjonalnie związana z wiarą w ich przełożenie na realne działanie i później skuteczność tych działań. Tutaj jednak może pojawić się problem, gdyż znak zapytania postawić można zarówno nad pierwszą jak i drugą kwestią. Oznacza to, że ostrożnie należy podchodzić do wyciągania pozytywnych wniosków z właśnie zakończonych kilku dni spod znaku bankierów centralnych.

Lukasz_B

Łukasz Bugaj, Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska SA