Choć polski rynek obligacji zasługuje na słowa uznania za dynamiczny rozwój, wciąż jest zbyt mały nie tylko by zaspokoić apetyt budżetu państwa, ale także potrzeby pożyczkowe większych firm. Po duży kapitał trzeba sięgać za granicę.

Choć od czasu do czasu pojawiają się opinie ostrzegające przed nadmiernym uzależnieniem od zagranicznego kapitału oraz głosy krytycznie oceniające jego udział w finansowaniu polskiego budżetu i gospodarki, a w Planie na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wprost mówi się, że nie może być kontynuowany model, w którym Polska jest winna zagranicznym inwestorom 2 bln zł, a uzależnienie od kapitału zagranicznego kosztuje nas około 95 mld zł rocznie, gdy przychodzi do konkretów, hasła ustępują miejsca kalkulacjom. Dotyczy to zarówno finansów publicznych, jak i dużych firm, w tym także tych ze znaczącym udziałem Skarbu Państwa.

Według danych Ministerstwa Finansów, na koniec grudnia ubiegłego roku udział długu zagranicznego wynosił 34,4 proc., a więc był nieznacznie niższy niż w 2015 r., gdy sięgał 34,9 proc. Nie wiadomo jeszcze, jak te proporcje wyglądają po pierwszych miesiącach obecnego roku, jednak z informacji o przebiegu kilku przetargów na obligacje skarbowe, w trakcie których zanotowano rekordowo wysoki popyt na nasze papiery, można wnioskować, że sytuacja nie uległa poprawie. Resort skwapliwie korzystał z dużego zainteresowania ze strony inwestorów zagranicznych, zapewniając dzięki sprzedaży obligacji sporą część finansowania budżetu na cały rok. To działanie jak najbardziej racjonalne, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę ryzyko pogorszenia się warunków na rynkach finansowych w kolejnych miesiącach, wynikające zarówno z rozkręcającego się cyklu zaostrzania polityki pieniężnej przez Fed i sygnałów zbliżającego się zwrotu w polityce Europejskiego Banku Centralnego, jak również możliwość perturbacji związanych z wydarzeniami politycznymi we Francji i Niemczech, czy trudnych do przewidzenia konsekwencji zapowiedzi administracji Donalda Trumpa w kwestii światowego handlu.

Co więcej, Ministerstwo Finansów chętnie sięga też po dług nominowany w walutach. W marcu sprzedało obligacje 10- i 20-letnie o łącznej wartości 1,5 mld euro. Według zapowiedzi resortu, kolejne operacje tego typu będą miały wartość nie przekraczającą poziomu niezbędnego do refinansowania potrzeb walutowych budżetu. Podczas konferencji po spotkaniu członków G20, wicepremier Mateusz Morawiecki poinformował, że prawdopodobnie dojdzie w tym roku do kolejnej emisji obligacji w juanach. W 2016 r. Polska sprzedała tego typu papiery o wartości 3 mld juanów, przy popycie dwukrotnie przewyższającym ofertę podaży, obligacje  o wartości 4,75 mld euro i 1,75 mld dolarów.

Od emisji na zagranicznych rynkach nie stronią także duże polskie firmy. W ostatnich dniach o zamiarze wyemitowania papierów o wartości 0,5 mld euro poinformowali przedstawiciele Tauronu. Do końca 2020 r. spółka będzie potrzebowała około 10 mld zł na zrefinansowanie i spłatę zadłużenia. Zdobycie takich środków wyłącznie na krajowym rynku mogłoby być niełatwe. Na początku marca o zakończeniu procesu sprzedaży dziesięcioletnich obligacji za 300 mln euro poinformowała Energa. Papiery będą notowane na giełdzie w Luksemburgu. Spółka pracuje też nad emisją obligacji hybrydowych, które objąć miałby Europejski Bank Inwestycyjny. W tym roku 3 mld zł z emisji obligacji zamierza uzyskać PZU i nie jest wykluczone, że częściowo odbędzie się to poprzez sprzedaż papierów nominowanych w walutach na rynku zagranicznym. Emisji euroobligacji, z których środki przeznaczone byłyby na potrzeby Krajowego Funduszu Drogowego, nie wyklucza też Bank Gospodarstwa Krajowego. Resort infrastruktury szacuje łączne potrzeby pożyczkowe Funduszu na ten rok na ponad 8 mld zł. Wcześniej palny zagranicznej emisji sygnalizowała też obuwnicza firma CCC.

Poszukiwanie kapitału na rynkach zagranicznych w przypadku dużych spółek wiąże się nie tylko ze skalą emisji, którą na krajowym podwórku trudno byłoby uplasować, czy niższymi kosztami finansowania w dolarach i euro, ale także z możliwością pożyczania na dłuższe okresy, sięgające 10 lat przy stałej stopie oprocentowania. Do akceptacji takich warunków rodzimi inwestorzy nie są jeszcze przyzwyczajeni.

Źródło: Roman Przasnyski, Główny Analityk Gerda Broker