Dziś rynki finansowe przejdą prawdziwy test wrażliwości na problemy związane z Grecją. Wcześniej specjalnie się nimi nie przejmowały. Jeszcze w miniony piątek nastroje były optymistyczne, mimo że od pewności w kwestii porozumienia z wierzycielami było daleko. Trudno to brać za dobrą monetę i trzeba się przygotować na nerwowe chwile.

Wydaje się, że rynki nie brały pod uwagę scenariusza, który zafundowały nam władze Grecji i przedstawiciele głównych wierzycieli. Mimo pełniej mobilizacji europejskich polityków najwyższego szczebla oraz wyrażanego powszechnie optymizmu w kwestii znalezienia dobrego rozwiązania problemów, niewypłacalność Grecji staje się faktem. Co prawda słychać jeszcze głosy, że powrót do negocjacyjnego stołu jest możliwy, ale wiara w to nie wdaje się być zbyt duża. W grę może wchodzić jedynie jak najłagodniejsze przeprowadzenie strefy euro przez całe to zamieszanie oraz ograniczenie jego konsekwencji w samej Grecji.

Choć trudno zakładać perspektywę inną, niż silne spadki na giełdach i tąpnięcie kursu euro, to jednak nie sposób oszacować skali tych zjawisk oraz czasu ich trwania. Wydaje się, że im bardziej gwałtowna będzie reakcja, tym szybciej można liczyć na uspokojenie nastrojów. Nie można jednak wykluczyć także wariant, w którym inwestorzy po prostu odetchną z ulgą, że męcząca niepewność wreszcie się skończyła i wiadomo, na czym stoimy. Ewentualne szersze konsekwencje, którymi straszą niektórzy komentatorzy, takie jak zagrożenia polityczne dla jedności strefy euro, można śmiało odłożyć na później. Nerwowość i niepewność może potrwać jeszcze przez kilka dni, do niedzielnego referendum w Grecji. Dalsza perspektywa jest już dość mglista.

W tych warunkach można zdać się na w jakiejś mierze na technikę. W przypadku DAX-a o większym strachu będzie można mówić przy zejściu poniżej 10,8-11 tys. punktów, co oznaczałoby spadek o 4-6 proc. licząc od poziomu piątkowego zamknięcia. Kolejnego wsparcia można się dopatrywać jednak już około 200 punktów poniżej dolnej granicy wspomnianego przedziału. Patrząc na przykład z końca kwietnia, sięgający 600 punktów spadek indeks giełdy we Frankfurcie jest w stanie zrealizować w trakcie dwóch sesji.

Wall Street pewnie też nie będzie płakać przez Grecję ani zbyt mocno, ani zbyt długo, tym bardziej, że już od środy będzie się zajmować bardziej tym, co dzieje się na amerykańskim rynku pracy i czego w związku z tym można się spodziewać po rezerwie federalnej. S&P500 ostatnio wykazywał sporą skłonność do korekty, więc bez problemu może powiększyć jej skalę o kolejne 20-30 punktów, lądując w okolicach bardzo istotnego wsparcia przy 2080 punktów, które już kilkukrotnie w ostatnich tygodniach powstrzymywało przecenę.

Najtrudniej przewidywalny jest możliwy rozwój sytuacji na warszawskim parkiecie. Nie wydaje się jednak, byśmy byli w stanie uchronić się przed mocnymi spadkami, jeśli dojdzie do nich w otoczeniu. W przypadku indeksu największych spółek niedawny dołek w okolicach 2300 punktów powinien pójść na pierwszy ogień bardzo szybko, a w nieco tylko dalszej perspektywie można się spodziewać poważniejszej walki przy 2200 punktów.

Przy obecnym poziomie emocji i niepewności, to wszystko jednak tylko teoretyczne dywagacje, a każdy powinien opracować własny scenariusz działań, oparty o obserwację sytuacji na rynku i ocenę odporności na stres.

Obserwacja rynku w poniedziałkowy poranek może zaś na stres wystawiać niejednego inwestora. Kurs euro spada o 1,3 proc., do 1,1 dolara, ale w ostatnich tygodniach takie i większe spadki już widzieliśmy. Na rynkach azjatyckich wszystkie indeksy idą w dół, przy czym najmniejsze ruchy sięgają 1 proc., najbardziej dynamiczne to prawie 4 proc. w Szanghaju. Nikkei zniżkuje o niemal 2,5 proc. Kontrakty na DAX-a tracą prawie 5 proc., na CAC40 zniżkują o 4,5 proc., a na S&P500 o 1,6 proc.

Roman Przasnyski1autor: Roman Przasnyski, analityk niezależny