Tacy chcemy być i takie sprawiamy wrażenie… na bankowcach. Najnowsze badania TNS Polska przynoszą informacje, że według nich Polacy mają w ogromnej większości wysoką lub przynajmniej średnią wiedzę o finansach osobistych. Gra pozorów. Pytanie tylko, komu się to opłaca? Według mnie żadnej ze stron.
Uderzające w wynikach badań jest to, że zaledwie jeden na stu bankowców uważa, że mamy mizerne pojęcie o pieniądzach. Niespełna co czwarty sądzi, że raczej niskie. Ale już według 63 procent nasza wiedza o finansach jest średnia. Reszta, czyli 14 procent, ocenia nas jako dosyć wysoko wyedukowanych obywateli. Zastanawiam się, ile te opinie mają wspólnego z rzeczywistością i dlaczego, wchodząc do banku, mydlimy oczy bankowcom? Bo nie chcemy wyjść na niewykształconych laików? Bo nie rozumiemy ekonomii, tylko udajemy, że jest inaczej? Bo boimy się zadawać pytania?
Gdybyśmy rzeczywiście tyle wiedzieli o świecie finansów, to nie byłoby afery Amber Gold, część posiadaczy kredytów we frankach szwajcarskich nie krzyczałaby głośno, że zostali przez banki oszukani. Więcej – firmy pożyczkowe, oferujące kredyty na niebotyczny procent nie miałyby się tak dobrze jak się mają. A Polacy nie trzymaliby pieniędzy w materacach.
{Gdybyśmy rzeczywiście tyle wiedzieli o świecie finansów, to nie byłoby afery Amber Gold}
Jeden z banków udostępnia swoim klientom, posiadającym karty kredytowe, pewne bardzo ciekawe narzędzie. Dzięki niemu można porównać to, w jaki sposób sami używamy karty z tym, jak robią to inni. Uśrednione wyniki pokazują, że kartę kredytową najczęściej wykorzystujemy do wypłaty pieniędzy z bankomatu. I gdzie tu nasza fantastyczna wiedza o finansach osobistych?
Ja wiem, że gdybyśmy na każdym spotkaniu z doradcą finansowym zadawali wszystkie pytania, które nas nurtują, to trwałby one zdecydowanie dłużej, a i zyskanie jego sympatii nie byłoby łatwe. Ale pamiętajmy: choć „doradca finansowy” brzmi ładnie, to każdy z nich jest także sprzedawcą. Często wynagradzanym prowizyjnie. Jest też człowiekiem targanym różnymi pokusami. Kredyt to taki sam towar, jak kanapa czy telewizor. Też go kupujemy, a oprocentowanie i prowizja to jego cena. Czy kupując wspomniany telewizor, idziemy do sklepu i mówimy sprzedawcy – „ten, na górnej półce, drugi od lewej” – bierzemy pod pachę, płacimy i wychodzimy ze sklepu? Czy może pytamy: ile ma wejść HDMI, czy jest smart, czy jeszcze nie, czy ma podłączenie do Internetu, czy wyposażono go w kamerę, a na koniec – jaki możemy dostać rabat?
Niech te telewizyjne wejścia HDMI będą prowizją przy naszym kredycie, niech to podłączenie do Internetu będzie marżą banku. Pytajmy o to wszystko i nie bójmy się. Jan Brzechwa napisał wiersz „Na ulicy Trybunalskiej mieszka sobie Staś Pytalski, co gdy tyko się obudzi, pytaniami dręczy ludzi.” Pytajmy więc, bo jak z kolei powiedział Leonardo da Vinci „Kto mało myśli, błądzi wiele”.

Felieton pochodzi z Rzeczpospolitej