Płynność finansowa wykonawców inwestycji infrastrukturalnych pogarsza się. Jednym ze sposobów poprawy sytuacji może być szybsze wypłacanie zaliczek i ich podział także między podwykonawców. Instytucje finansowe udzielające kredytów i gwarancji powinny współpracować ze sobą z myślą o uchronieniu jak największej liczby firm przed upadkiem. Problemem jest także zbyt długi okres wymaganej przepisami gwarancji na roboty budowlane. 

Takie wnioski wypływają z debaty, która odbyła się podczas konferencji Executive Club „Infrastruktura Polska i Budownictwo”.

Powołując się na dwudziestoletnie doświadczenie w branży, dyrektor ds. gwarancji w Euler Hermes Andrzej Puta sformułował pesymistyczną prognozę dla polskiego rynku budowlanego. – Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, przyszłość firm w branży budowlanej wygląda nieciekawie. Nie mam na myśli firm dużych, bo one sobie poradzą – ale większość podwykonawców i polskich firm, które mają duże problemy z płynnością finansową – zastrzegł. Dzieje się tak mimo dużej ilości pieniędzy na rynku i trwającej realizacji wielu projektów.

Zbyt niskie marże
Zdaniem przedstawiciela firmy ubezpieczeniowej korzenie obecnych problemów sięgają poprzedniej unijnej perspektywy budżetowej. W latach 2007-2013 wiele firm zawierało kontrakty jedynie po to, by utrzymać zatrudnienie. – Choć i tak duża część firm poniżej 50 mln zł rocznego obrotu nie wygrała żadnych kontraktów. Teraz, jak słyszymy, do przetargów zgłasza się bardzo wielu chętnych – o jeden kontrakt potrafi ubiegać się nawet po 15 konsorcjów. Kiedy jednak spojrzymy na to, jak są wybierani wykonawcy, widać, że np. z 13 złożonych ofert inwestor wybiera szóstą, bo pierwszych 5 zostało odrzuconych z powodu rażąco niskiej ceny – opisywał Puta. – Wcześniej jednak tego rodzaju oferty były przyjmowane, co spowodowało, że marże firm są bardzo niskie. 3% to już jak na dzisiejsze warunki wysoki poziom. Największym problemem jest płynność finansowa – łączne zadłużenie firm z branży przekroczyło 4,2 mld zł – kontynuował.
– Zdarzają się sytuacje, w których wygrywa oferta np. poniżej 75% budżetu inwestora. Świadczy to o tym, że wciąż dla wielu firm bardziej od opłacalności kontraktu liczy się samo jego zdobycie, by mieć pracę – wyciągnął wniosek Puta. Jak stwierdził, uczestnikom rynku powinno zależeć na realnym obniżeniu kosztów, ale nie powinno się dążyć do tego kosztem niskich zapłat za wykonanie. – Konsekwencją tego będzie brak zabezpieczenia w postaci gwarancji czy linii kredytowych z banków. Przerabialiśmy to już kilka lat temu: duże firmy upadały, nie płacąc podwykonawcom. W GDDKiA oraz PKP PLK są nadal miliardy, będące przedmiotem nierozstrzygniętych spraw w sądach – a tamtych firm już nie ma – argumentował.
Pracownicy i podwykonawcy dyktują warunki
Nakłada się na to niepewność co do finansowania kolejnych inwestycji po zakończeniu obecnego okresu programowania budżetu UE, wzrost kosztów pracy i problemy z logistyką materiałów budowlanych. – W Polsce narasta problem braku siły roboczej oraz dużego wzrostu wynagrodzeń. Pracownicy budowlani mogą wybierać nie tylko firmy, ale i rynki, na których pracują – polska siła robocza jest wysoko ceniona w całej UE i nie tylko – stwierdził dyrektor generalny FBI Tasbud Andrzej Czapczuk. Jeśli podmiot podwykonawczy ma odpowiednią liczbę pracowników mogących wykonywać usługi dla generalnego wykonawcy, zaczyna stawiać warunki. Zamówień jest dużo i istnieje możliwość wyboru budowy, jeśli chodzi o poziom trudności wykonania robót i warunki handlowe. – Podwykonawca zaczyna więc wtedy mocno negocjować umowę. Sam generalny wykonawca albo podpisał umowę na inwestycję już znacznie wcześniej, albo dopiero zaczyna negocjować z inwestorem, który jeszcze nie odczuwa zmiany sytuacji rynkowej, nie jest więc tak elastyczny, jak musi być generalny wykonawca przy negocjacji z mniejszymi partnerami – dodał przedstawiciel Tasbudu.
Źródło: rynekinfrastuktury.pl