Gatunek WTI zamknął piątkową sesję powyżej 66 USD za baryłkę po raz pierwszy od trzech lat i podniósł się o niemal 5 proc. Gatunek brent podrożał nieco mniej niż 3 proc., baryłka wyceniana jest na około 70 USD. Rajd cen jest coraz bardziej “zmęczony” a napędzające go czynniki fundamentalne zagrożone.

Utrzymanie siły przez rynek surowca jest przede wszystkim pochodną kolejnego, już 10. z rzędu tygodniowego spadku zapasów w USA. Przekraczają one obecnie średnią z ostatniego pięciolecia o zaledwie kilkanaście milionów baryłek. W kulminacyjnym momencie ubiegłego roku zapasy przekraczały wspomnianą przeciętną aż o około 150 milionów baryłek. Nie tylko tempo redukcji dostępności surowca, ale też moment wystąpienia tej tendencji (zimą notuje się zazwyczaj przyrost zapasów) rozbudził skrajny entuzjazm rynku. Obrazuje go nie tylko wysoka wartość wskaźników technicznych: np. dzienny RSI14 dla aktywnego kontraktu na WTI wynosi 78,2 pkt, a dla interwału tygodniowego przekracza 76,5 pkt. Jeszcze lepiej widać to w danych CFTC. Inwestorzy finansowi mają w swoich rękach aż 515 tysięcy długich pozycji i zaledwie 36,3 tys. pozycji krótkich. Porównywalnie skrajne pozycjonowanie utrzymuje się na rynku już od  9 tygodni. Uważamy, że obecnie zagraża już ono głęboką korektą przy pogorszeniu sytuacji fundamentalnej i wyhamowaniu tempa, w którym rynek zmierza do deficytu.To z kolei wydaje się nieuniknione z przynajmniej trzech powodów.

Po pierwsze, wzrost ceny prowadzi jednocześnie do dynamicznego wzrostu wydobycia w USA. Tylko w ubiegłym tygodniu liczba aktywnych szybów wiertniczych podniosła się o 12 sztuk. Wynosi ona już prawie 760 sztuk, czyli o jedną trzecią więcej niż przed rokiem. Tendencja ta przekłada się oczywiście na rosnące wydobycie. Bazując na danych EIA lada moment przekroczy ono 10 milionów baryłek, a w ostatnim roku podniosło się o około 10 proc. Rosnąca produkcja w USA powinna wystarczyć by globalne wydobycie sprostać mogło rosnącemu zapotrzebowaniu pędzącej światowej gospodarki (według prognoz MFW wzrost ma w końcu wynieść 3,9 proc. rok do roku). Wg szacunków IEA, EIA i OPEC wzrost popytu na surowiec ma być w przedziale 1,3 -1,8 mln baryłek na dzień i pewnie oscylować będzie wokół 1,5-1,6 mln baryłek (prognozy EIA postrzegamy jako zbyt konserwatywne,
a OPEC jako zbyt optymistyczne).

Po drugie, pomimo ostatniej fali mrozów, zapasy destylatów (czyli m.in. oleju opałowego) wcale nie spadają. Poprzedni tydzień przyniósł odwilż a w myśl ostatnich prognoz luty ma nie być aż tak zimny jak się pierwotnie obawiano. W tym świetle nie ma zagrożenia deficytem. Z kolei zapasy benzyny są wręcz na trajektorii wzrostowej. Biorąc to wszystko pod uwagę, należy oczekiwać mniejszego popytu ze strony rafinerii w kolejnych tygodniach. Nie należy też zapominać, że zwyczajowo pierwszy kwartał uznaje się za czas ich czasowych wyłączeń, napraw i modernizacji.

Po trzecie, istotną siłą działającą w kierunku zbilansowania rynku ropy w USA był silny popyt eksportowy. Awarie infrastruktury i napięcie geopolityczne w rejonach świata, których produkcja jest benchmarkowana do notowanej w Londynie ropy brent wywindowały jej ceny względem WTI. Sprawiło to, że rynek chętniej zaczął zaopatrywać się w amerykański surowiec a ceny zaczęły się zrównywać, co widać chociażby po ubiegłotygodniowych stopach zwrotu. Zawężanie się spreadu brent – WTI powinno szybko przełożyć się na mniejszy popyt na ropę z USA.

Podsumowując: rynek ropy zachowuje siłę ze względu na szybkie i zaskakujące kurczenie się zapasów w USA. Tendencja ta powinna jednak wygasać ze względu na: wzrost produkcji w USA, tendencje w kształtowaniu się destylatów i benzyny oraz zawężanie się spreadu brent – WTI. Przy skrajnym pozycjonowaniu i ekstremalnie wykupionym rynku prowadzić to powinno do głębokiej korekty.

 

 

Opracował Bartosz Sawicki, Kierownik Departamentu Analiz, DM TMS